Żyję, bo biegam. Właśnie tak. Dokładnie w takiej kolejności.
Żyję, bo biegam. Nie odwrotnie. Żyję, bo biegam.
Kilka razy bieganie uratowało mnie z czarnej dziury,
wyciągnęło z dna najgłębszego dołu. Kilka razy poczułem, że żyję właśnie dzięki
temu, że biegam, że w porę w moim życiu odkryłem nabijanie kilometrów.
Najważniejszy mój trening w życiu, to nie żadne interwały, żadne skipy czy narastająca prędkość. To 12,5 kilometra na pograniczu trzech województw. Półtorej godziny
człapania w upale przy drodze krajowej z niskim numerem. To milcząca obecność przyjaciółki
i oczy pełne łez. Oczyściłem się z najczarniejszych myśli. Wybiegałem największy
lęk. I chociaż ani przez moment nie mogłem przestać myśleć o tym, że właśnie
zaczyna się moja największa tragedia, to jednak ukoił mnie równy rytm podeszw
uderzających w asfalt. Bardziej czułem niż wiedziałem, że w najbliższych miesiącach
czeka mnie jeszcze wiele takich chwil.
c d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz