sobota, 12 lipca 2014

Mambałaga, czyli co mi dało bieganie

Ktoś mi zadał pytanie o to co mi dało bieganie. Czułem, że tysiące wyrazów, setki zdań za chwilę wystrzelą w przestrzeń. Tak wiele chciałem powiedzieć. Tyle cudownych i ważnych rzeczy się wydarzyło w moim życiu dzięki bieganiu. Nie wiedziałem od czego zacząć. I zanim zdążyłem się namyśleć – zrozumiałem, że na tak postawione pytanie najlepsza będzie krótka, jednozdaniowa odpowiedź. Krótka puenta. Punchline.
Zacząłem sobie porządkować to co chciałem powiedzieć. 
Zaczęło się od małego zwycięstwa. Od wstania od komputera i kilkuset metrów, może 3 kilometrów przeplatanych marszem. Odzyskałem poczucie kontroli nad ważnym aspektem własnego życia – zdrowiem. Potem przyszło dosyć szybkie zrzucenie kilkunastu kilogramów. Bez wspomagaczy, bez bardzo restrykcyjnej diety. Zacząłem akceptować własne ciało. Ciało, którego nie lubiłem chyba od czasu gdy byłem nastolatkiem. Musiałem zrobić porządki w szafie. Z rozmiaru L/XL znowu wróciłem do M. Wyrzucałem wszystkie workowate ubrania, które sprawiały, że czułem się w nich jak emeryt.

Następnym krokiem było poczucie własnej wartości. Pierwszy bieg na niewyobrażalnym wówczas dystansie 10km, ale przede wszystkim przeglądanie się w oczach innych, tych, którzy nie widzieli mnie przez kilka miesięcy. Lubiłem tę lekką nutkę zazdrości. Przez chwilę czułem się lepszy. Najpierw od innych, ale szybko zrozumiałem, że tak naprawdę jestem lepszy od siebie samego sprzed przemiany.
Poczucie kontroli, samoakceptacja, poczucie własnej wartości… Jako pierwsze wróciły na swoje miejsce. Do tej pory były rzucone gdzieś w zapomniany kąt mojego ja. Powoli ogarniałem bałagan.

Pierwszy maraton dał mi pokorę, której – nie ma co ukrywać – trochę mi brakowało. Dał mi impuls do systematycznej, porządnej pracy. Do codziennego planowania. Najpierw treningów. Potem okazało się, że również jedzenia i regeneracji. Nie dało się wybiec zaraz po posiłku, nie dało się dobrze biegać bez snu. Zaczął mi się porządkować rytm dnia. Jedzenie – trening – sen. Zaskoczyło mnie, że nie muszę już „liczyć baranów”. Wcześniej często było tak, że kładłem się z głową pełną stresu, problemów, spraw niedokończonych. Przewracałem się godzinę, wstawałem, wciąż żyłem tym od czego powinienem odpocząć. Zdarzało się, że żeby przed snem zająć głowę czymś innym – liczyłem np. kluby piłkarskie w podziale na województwa. Potrafiłem grubo przekroczyć 700 wymienionych, a sen nie nadchodził. Rozwalony rytm, bałagan w głowie. Systematyczny trening wyregulował tę kwestię.
Pokora, rytm dnia, tygodnia… Kolejne klocki układanki znalazły swoje miejsce.

Potem przyszła pora na jedzenie. Wzrastała świadomość własnego ciała, czułem doskonale co mi służy, co nie służy. Odkryłem, że po kurczaku z fastfoodu nie ma treningu. Nawet kilka godzin później czułem palący zgagą tłuszcz w całym przewodzie pokarmowym. Takich odkryć było coraz więcej. Potem zrezygnowałem z mięsa. Okazało się, że najlepiej mi się biega na diecie roślinnej. Proste nieprzetworzone jedzenie. Uporządkowałem kolejną cholernie ważną kwestię. Skończyły się wymówki, drobne odstępstwa, które zawsze przeistaczały się w przesunięcie granic. Czuję, że teraz moje paliwo ma  więcej oktanów.

Porządkowałem ciało, porządkowałem umysł. Zrezygnowałem z telewizora, okazał się zupełnie zbędny. Nie potrzebowałem go. Zrozumiałem, że czasu mam tak mało, że muszę go spędzać wartościowo. Godzina treningu była więcej warta niż 4 przed odbiornikiem. Trochę się bałem tego jak sobie poradzę z dziećmi. Wiadomo – jak trzeba coś zrobić – najłatwiej jest posadzić dzieciaka przed Mini-mini i zająć się swoimi sprawami. Na starszym synu przez 2 lata ta metoda się sprawdzała. Mały siedział jak zahipnotyzowany, a ja miałem „spokój”. Takie rozwiązanie wydawało się proste. Na pewno było bardzo wygodne. Ale kiedy zacząłem biegać, musiałem codziennie wygospodarować przynajmniej godzinę na trening, poprzestawiać pod to inne aktywności – czasu zaczęło brakować. Zauważyłem jak telewizor przeszkadza w tym, żeby być razem. Powoli zacząłem się dostrzegać to co najważniejsze. I skupiać się na tym. Z grona znajomych część osób zaczęła się wykruszać. Pojawiali się inni. Niektórzy tylko na chwilę. Zacząłem szanować mój czas i spędzać go z ludźmi, którzy byli ważni, a nie tylko fajni. Znowu bałagan zastąpiłem porządkiem.

W najtrudniejszym momencie bieganie dało mi życie. Wyrywało z czarnej rozpaczy rodzica, którego dziecko miało wypadek. Bieganie zmuszało do walki – również o siebie. Przez cały czas spędzony przy łóżkach (a właściwie pod łóżkami)  w dziecięcych szpitalach miałem siłę maratończyka. Byłem gotowy na długi dystans. Nie szafowałem siłami „na pierwszych kilometrach”, wiedziałem, że przed nami bardzo długi wysiłek. Miałem to już przepracowane i uporządkowane. Wiedziałem na czym się skupić żebyśmy przetrwali.  

W świecie pełno płytkich afirmacji, które mówią, że wystarczy chcieć by coś mieć/coś osiągnąć. Ale to fałsz. Może co najwyżej pół prawdy. To, żebyśmy czegoś chcieli jest zaledwie warunkiem koniecznym, ale nie dostatecznym. Drugi warunek konieczny, to wytrwałe i ukierunkowane dążenie do tego o czym marzymy. Bieganie nauczyło mnie odróżniać prawdy od fałszu. Na rozmowie o pracę – ściemnisz, na randce – ściemnisz, na egzaminie – ściągniesz. Ale na maratonie nie ściemnisz, ani nie ściągniesz. Osiągniesz tylko tyle na ile Cię stać. Cholernie mocne doświadczenie w świecie pełnym haseł, frazesów i sloganów reklamowych. Prosta prawda.


A więc co mi dało bieganie? Jednym zdaniem? Uporządkowało mi życie. W bardzo wielu aspektach. Zresztą ciągle porządkuje obszary, co do których bym nawet nie podejrzewał, że mają jakąkolwiek styczność z bieganiem. I choć ciągle wchodzę w jakieś ślepe uliczki, to coraz lepiej wiem dokąd idę i jak tam chcę dojść. Żyję w zgodzie ze sobą samym. Kolejne klocki wsuwam na właściwe miejsce. 


sobota, 5 lipca 2014

Kalendarz wsteczny, czyli periodyzacja

Fota z neta :P
Co pobiegać dziś? Jak się przygotować  do maratonu? Kiedy zrobić długie wybieganie? Te i mnóstwo innych pytań spędzają sen z oczu osobom  biegającym. Jeśli ktoś ma trenera, trener zazwyczaj doskonale wie jak periodyzować trening. Periodyzować, czyli dzielić na okresy o różnej intensywności, różnych bodźcach. Ale przede wszystkim pozwalającym realizować różne cele. Wiadomo, że trening tydzień przed maratonem znacznie różni się od tego co robimy 3 miesiące wcześniej. Jest wiele szkół, wiele podejść (choć tak naprawdę wszystkie na pewnym głębszym poziomie bazują na podobnych założeniach, po prostu na wiedzy o fizjologii wysiłku). W tym artykule nie chcę wchodzić w metodykę treningu – skupię się za to na części organizacyjnej.

Przez kilka lat pracowałem jako Menedżer Projektu. Organizowałem wielkie konferencje i targi – głównie dla branży HR. W szczytowym momencie gościliśmy na naszych imprezach ponad 600 dyrektorów, kierowników i specjalistów personalnych. Pracowaliśmy w cyklu półrocznym – jedna konferencja w kwietniu, druga w październiku. Najpóźniej zaraz po zamknięciu jednego projektu ustalaliśmy datę kolejnego. Siadałem wtedy do Excela (na typowy project-managemnetowy software nie byliśmy jeszcze gotowi) i robiłem KALENDARZ WSTECZNY. Jeśli konferencja miała zacząć się dnia X, to zapisy musieliśmy zakończyć w dniu X-2 żeby ekipa zdążyła wydrukować wszystkie materiały, żebyśmy mieli czas na potwierdzenie ilości posiłków w hotelu itp. itd. Ustalałem kiedy powinny się te zapisy zacząć, kiedy ruszyć z kampanią, kiedy oddać pierwsze materiały promocyjne do druku, kiedy muszę je zamknąć żeby grafik zdążył poskładać… Z tego wynikało do kiedy muszę dogadać się z mówcami, sponsorami w sprawie ich obecności na konferencji. Liczyłem wszystko „od tyłu”. W stosunku do daty imprezy. Potem nanosiłem dni wolne, święta, inne wydarzenia, które mogły pokrzyżować cykl produkcyjny konferencji. Ustalałam kluczowe daty, kamienie milowe, które kłuły w oczy czarnymi polami. Resztę działań zaznaczałem na pastelowo. Nad biurkiem wisiały jeszcze te daty.
Dziś – praktycznie taką samą metodologię stosuję w pracy z zawodnikami (w tym w moich własnych treningach). Zaczynamy od daty wydarzenia, do którego się przygotowujemy. Tego o priorytecie „A”. Z tego wynika reszta. Ta data wyznacza wszystko. Jeśli ostatnie długie wybieganie powinno być 3 lub 4 tygodnie przed maratonem – narzuca nam to jego datę. Co z tego, że w tym czasie są inne fajne biegi, inne fajne imprezy. Inne starty muszę podporządkować temu najważniejszemu. Tak samo z treningami – ta sama jednostka na różnych etapach przygotowań do startu może być bardzo pomocna lub być wręcz szkodliwa. Dlatego planując start powinniśmy jak najszybciej wyznaczyć konkretną datę, konkretne zawody, do których się przygotowujemy. Jeśli np. myślimy o maratonie na jesieni i mamy wybór pomiędzy Wrocławiem, a Poznaniem, to różnica jest zasadnicza. 4 tygodnie, które dzielą jedne i drugie zawody to tak naprawdę jeden mezocykl w Bezpośrednim Przygotowaniu Startowym. W treningu na poziomie zaawansowanym ze szczytem formy trafia się w konkretną datę, jeden tydzień – często robi ogromną różnicę.

Dlatego planując starty – zaczynajmy od ustalenia daty najważniejszego startu. Oznaczmy go jako najważniejszą datę, D-Day, Punkt Zero lub w jakikolwiek inny sposób, który sprawi, że będzie w naszej głowie najważniejszą kotwicą. Dopiero potem cofajmy się w założeniach treningowych do kolejnych dat, punktów granicznych, testów. Uwzględniajmy przy tym nasze życie rodzinne i zawodowe, które może wpłynąć na realizację założeń. Nie myślmy „co mam zrobić dziś”, ale „co mam pobiec w tym sezonie” – z tego wyniknie plan na dziś i jutro.

Przykład punktów kluczowych realnego kalendarza wstecznego dla debiutu maratońskiego

Data
Cel
Uwagi

14.06
Ukończyć maraton
PRIORYTET „A”

Od 07.06
Wyostrzenie
Logistyka startowa
Urlop od 10.06
26.05-04.06
Wytrzymałość tempowa

28.05 Kluczowy trening WT
19.05-25.05
Tydzień regeneracyjny po długim wybieganiu
BEZ STARTÓW!!!
18.05 (4 tygodnie)
Długie wybieganie 35km
Finał etapu Kształtowania wytrzymałości ogólnej
Zrealizowane 19.05 (18.05 – praca,
zadbać aby dzień treningu był dniem wolnym)
20.05 (8 tygodni)
30km tlenowo
Zrealizowane 21.05 – Wielkanoc



czwartek, 3 lipca 2014

W jaki sposób amerykańska armia pomaga mi biegać?

Fragment flipchartu z analizą AAR, którą robiliśmy
z uczesnikami podczas szkolenia"Menedżer Totalny"
Wiele przełomowych technologii powstaje w laboratoriach i ośrodkach badawczych prowadzonych przez różnej maści armie. Bez wojskowych satelitów nie moglibyśmy się dziś cieszyć naszymi zegarkami z czujnikiem GPS, dzięki któremu kontrolujemy podczas treningu dystans, tempo i pochodne parametry. Bez sieci wojskowej sieci ARPANET nie byłoby dzisiejszego Internetu i wszystkich dobrodziejstw jakie biegacze mają dzięki globalnej sieci. Nie mówiąc o fotografii cyfrowej, bez niej nie mielibyśmy tak bogatych archiwów zdjęć z naszych startów. Ale nie o tym…

Oprócz wynalazków czysto technicznych, wojsko dostarcza również mnóstwa metod, sposobów organizacji i narzędzi zarządzania, które najpierw przeniknęły do biznesu, aby potem trafić pod strzechy. Pisałem ostatnio o Macierzy Eisenhowera, która rozdziela zadania, które mamy do zrobienia na dwa wymiary. Rzeczy pilne i rzeczy ważne. Dzięki temu mamy 4 kategorie tzw. „tasków”. Niepilne i nieważne (olać), pilne i nieważne (deleguj), ważne i niepilne (zaplanuj czas na nie) i wreszcie pilne i ważne (działaj!). Ale nie o tym…
Po każdym starcie o priorytecie „A” (najważniejszym) i po niektórych o priorytecie niższym (jeśli coś testowałem) robię sobie takie krótkie podsumowanie narzędziem, które również zawdzięczamy armii. Amerykańskiej. AAR, czyli After-Action-Review znakomicie nadaje się do tego żeby usprawniać powtarzalne, standardowe działania. Choć każdy maraton jest inny, jeśli spojrzymy na nie jako na pewne projekty, którymi zarządzamy – są tak naprawdę bardzo podobne. I dlatego AAR znakomicie nadaje się do ciągłego usprawniania naszej organizacji kolejnych powtarzalnych wyzwań.

Narzędzie jest banalne w zrozumieniu, pierwsze zastosowanie wydaje się bardzo proste, ale z czasem, im lepiej się nim posługujemy, im więcej razy zrobimy AAR, tym więcej niuansów zauważymy. Metoda polega na zadaniu sobie po projekcie (niekoniecznie biegu, niekoniecznie starcie – ja używałem tego również do działań biznesowych) 4 kolejnych pytań.
1.    Jaki cel miałem osiągnąć?
2.   Jaki cel osiągnąłem?
3.   Jakie działania się sprawdziły i zastosuję je w przyszłości?
4.   Co się nie sprawdziło i zmienię następnym razem, aby uzyskać lepszy rezultat?

Proste? A więc po kolei!

1. Jaki cel miałem osiągnąć?
Parametry, liczby, konkrety. Jak najdokładniejszy opis, bez żadnego komentarza. Przykładowe rzeczy, które mogą się tu znaleźć:
a)      złamać 3:30 w maratonie
b)      pokonać maraton bez chwili marszu
c)       w ciągu miesiąca przebiec 150km

Kiedy pracujemy z grupami – często może się okazać, że różne osoby różnie definiują cele. Zazwyczaj świadczy to o tym, że szef, kierownik projektu niezbyt jasno określił zadanie. Podobnie czasem przy bieganiu – warto by zawodnik i trener tak samo definiowali co chcą osiągnąć w danym projekcie.

2.    Jaki cel osiągnąłem?
Najtrudniejsze w tym punkcie jest pominięcie komentarza. Zostajemy na poziomie suchych faktów, danych. Pomijamy słowa typu „tylko” albo „aż”. Nie szukamy pochwał ani usprawiedliwień. Czysty wynik. Odnosząc to do przykładowych zadań z części 1. możemy np. napisać:
a)      3:31:07 (-)
b)      Bez marszu (+)
c)       154,11km (+)

W tym momencie warto zrobić bilans – jedynie na zasadzie zadania zaliczonego lub nie (plusiki i minusiki w nawiasach). Często ludzie – szczególnie w sytuacji niezrealizowania celu – mają tendencję do usprawiedliwiania, albo przedefiniowywania celu. Np. w sytuacji a) „pobiegłem co prawda 3:31:07, ale było gorąco”, albo „pobiegłem co prawda 3:31:07, ale jestem zadowolony, bo pokonałem na trasie Jana Kowalskiego”. W pierwszym zdaniu – nie ma miejsca na usprawiedliwienia, nie o to chodzi, celem AAR jest lepsze wykonanie zadania w przyszłości. W przypadku przedefiniowania celu – warto na chwilę wrócić do punktu 1. i zastanowić się co było ważniejsze – złamanie 3:30 czy pokonanie Kowalskiego? Czemu dalibyśmy priorytet „A”?

3.       Jakie działania się sprawdziły i zastosuję je w przyszłości?

Odpowiedź na powyższe pytanie wbrew pozorom wcale nie jest łatwa. Jesteśmy wychowani w kulturze, która w dużym stopniu koncentruje się na niedoskonałościach. Nauczyciel w szkole na czerwono podkreślał błędy, które zrobiliśmy. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, żeby szukać co poszło nie tak. W trzecim punkcie AAR jest miejsce na znjadowanie najlepszych praktyk, tego co się sprawdza, nawet jeśli jest to banalne i proste. Na tej podstawie tworzymy listę „rzeczy do zrobienia przed kolejnym projektem”. Warto wyodrębnić sobie kilka obszarów, w których będziemy szukać sprawdzonych rozwiązań. Np. dla startów zdefiniowałem sobie: trening, logistyka okołostartowa, sytuacje życiowe, przebieg startu, inne. Przykład dla podpunktu a) dla każdego z powyższych obszarów:
+ czułem się dobrze przygotowany (trening),
+ śniadanie przed startem dało mi energię na 10km, a nie obciążało żołądka (logistyka),
+ udało się załatwić urlop na dzień przed maratonem, spokojnie mogłem dojechać (sytuacje życiowe),
+ ustawiłem się w dobrej strefie (przebieg),
+ dobra organizacja maratonu pozwala skupić się na biegu (inne).

4.       Co się nie sprawdziło i zmienię następnym razem, aby uzyskać lepszy rezultat?

Tutaj szczerze i bez owijania w bawełnę musimy skonfrontować się z tym co możemy ulepszyć przed kolejnym startem. Nie szukać winnych, nie dokładać sobie, ale szukać obszarów poprawy i rozwiązań, które mogą podnieść start na wyższy poziom. Warto się odnieść do tych samych obszarów, które wyodrębniliśmy w punkcie trzecim. Pozwolę sobie już nie rozpisywać tego punktu na abstrakcyjnym przykładzie, za to pokażę Wam mój AAR po maratonie w Paryżu 2014.

MARATON PARYŻ 06.04.2014


Priorytet „B”
Co miałem osiągnąć?
Co osiągnąłem?
3:27 lub lepiej

3:38:44 (cel niezrealizowany)
Jakie działania się sprawdziły i zastosuję je w przyszłości?
Co się nie sprawdziło i zmienię następnym razem, aby uzyskać lepszy rezultat?
Trening:
- dobre przygotowanie szybkościowe
- dobra waga startowa
- siła biegowa

Logistyka:
- wcześniejszy przylot
- sam w hostelu = koncentracja
- spokojne ogarnięcie dojazdu na start
- banan i czekoladka przed startem
- odpowiedni strój startowy
- bluza „do wyrzucenia” na dogrzanie się na starcie
- brak rzeczy w depozycie = spokój na starcie
- jakość energetyczna żeli

Życiowe:
-

Przebieg:
- start z właściwej strefy
- swobodny bieg w pierwszej części dystansu

Inne:
- dobra, szybka trasa
- dużo kibiców, różnorodność
Trening:
- zabrakło wytrzymałości ogólnej
- zlekceważyłem słabe wykonanie treningu wytrzymałości tempowej

Logistyka:
- opakowanie „lotnicze” na żele jest za sztywne
- żele o za gęstej konsystencji
- startówki nie do końca rozbiegane – prawdopodobnie powinny być o pół numeru większe
- jedzenie hinduskie było za ciężkie przed maratonem
- za dużo spacerów w przeddzień

Życiowe:
-

Przebieg:
- zbyt ambitne założenie w pierwszej części (1/2 w 1:40) w stosunku do założonego celu
- brak kalorii (na trasie izo tylko w jednym miejscu)
- zbędne „dokładanie sobie” wyników innych osób

Inne:
- upał po chłodnym dniu

Dzięki metodzie AAR mam pewien porządek przed kolejnym startem. Wiem, co muszę zrobić, a jakich błędów mogę uniknąć. Wiem też na przykład, czego mogę się spodziewać jeśli z jakichś względów zabraknie mi np. długiego wybiegania. Analiza jest chłodna, skoncentrowana na osiąganie coraz lepszych rezultatów. I o to chodzi!

środa, 2 lipca 2014

Pierwsze półrocze, czyli długo i poważnie o priorytetach i konsekwencji

To tam jest nasz cel
Kiedy szkoliłem menedżerów zawsze ogromnym problemem było ustalenie priorytetów ich działań. Każdy miał kilka, kilkanaście najważniejszych rzeczy do zrobienia. Najczęściej pierwsze próby oznaczenia kluczowych zadań kończyły się tym, że 90% zadań było ocenianych jako priorytet „A”. Rozbijaliśmy potem zadania na pilne i ważne (patrz Macierz Eisenhowera), rangowaliśmy… Dojście do tego żeby wybrać te kilka naprawdę najważniejszych zajmowało sporo czasu. Spotykało się często z niedowierzaniem i niechęcią. Jako zewnętrzny konsultant mogłem pokazać tylko metodę i drogę. Część z uczestników po szkoleniu stosowała się do tej wiedzy, część wracała do dawnych przyzwyczajeń. Najlepszym moim doświadczeniem był telefon, który dostałem od uczestnika 3 albo 4 miesiące po szkoleniu: „Tomek, dzięki, kiedy skupiłem się na tym co najważniejsze wszystko pozostałe zaczęło się układać”.

Z bieganiem jest tak samo. W pierwszym półroczu pękło 1600km. Zrealizowałem najważniejszy cel – przebiegłem Bieg Rzeźnika w niezłym (11:55) czasie. Przy okazji trafiły się 3 życiówki, z których liczyłem może na jedną – tą na 15km. Zaliczyłem 2 maratony, 2 biegi ultra. Bilans bardzo na plus. Nie udało się uzyskać dobrego wyniku w maratonie – Paryż okazał się zbyt pięknym miastem, żeby po nim szybko biegać. Dzięki temu lekkiemu niespełnieniu czuję, że mam jeszcze o co walczyć w drugiej części roku.

Priorytetem „A” było ukończenie Biegu Rzeźnika. Wszystko inne było podporządkowane. Ultra Podkarpacie mógłbym pobiec szybciej, ale sam sobie założyłem hamulec, robiłem zdjęcia, wrzucałem na fejsa. Bo to był sprawdzian mnie, sprzętu, jedzenia, a nie walka o wynik. Walka była w Bieszczadach. Życiówki przyszły przy okazji. Były pokłosiem ciężkich treningów.

Drugą rzeczą o priorytecie „A” było ukończenie kursu instruktorskiego na AWF-ie. Czasem kolidowało to z przygotowaniami do Rzeźnika, ale żeby oba cele zrealizować musiałem zrezygnować z działań o niższym priorytecie. Długie – 35-kilometrowe wybiegania musiałem robić w poniedziałek, a nie w weekend jak zazwyczaj się to planuje, musiałem odpuścić m.in. start w moim ukochanym Maratonie Lubelskim. Po prostu – jak mówi ludowa mądrość – nie da się łapać wszystkich srok za ogon.

Trzeci priorytet „A” to MCI Maratron Mazury. Przebiec go – na szczęście w bardzo spokojnym tempie, ale jednak 43km (był ciut dłuższy) 5 dni przed ultra – brzmi niczym szaleństwo. Tyle, że to była sprawa honoru. Najtrudniejsza do pogodzenia z Rzeźnikiem i dlatego wymagająca specjalnych środków. Dodatkowej regeneracji, odpowiedniej aklimatyzacji w Bieszczadach.

Jest takie powiedzenie:
„Jeśli masz więcej niż trzy priorytety działania, to znaczy, że nie masz żadnego” – Jim Collins
To zdanie przypomniałem sobie 30-go czerwca gdy zobaczyłem, że zrobiłem 242km. z założonych w tym miesiącu 250km. Poczułem żal, że nie zrealizowałem celu, ale przypomniałem sobie, że najważniejszy był Rzeźnik. Te kilka kilometrów mniej poświęciłem dla regeneracji, po to aby podczas najważniejszego startu tego półrocza nogi były lżejsze.
W swojej metodyce preferowałem podejście 3-5-8. Nie więcej niż 3 priorytety „A” – najważniejsze, kluczowe. Nie więcej niż 5 priorytetów „B” – ważnych, ale ustępujących miejsca jeśli będzie trzeba tym ważniejszcym. 8 rzeczy o priorytecie „C” – takich, które fajnie by było zrobić, ale jeśli trzeba – w każdej chwili można je poświęcić.
Nie wierzę w to, że można utrzymać motywację i koncentrację startową na 10 imprez długodystansowych w krótkim czasie. Wiem jak specyficzne i wymagające dla naszej głowy jest biegnięcie przez kilka, albo nawet kilkanaście godzin. Dlatego w sezonie warto postawić na 2-3 jasne cele. Skupić się na ich realizacji i eliminować wszystko, co może przeszkadzać.
Moja tabelka z pierwszej połowy roku wygląda tak:

Zadanie
Priorytet
Realizacja
Uwagi

BIEG RZEŹNIKA < 12h


A

TAK

11:55 J

Kurs Instruktora Sportu LA


A

TAK



MCI Maraton Mazury


A

TAK


Ultra Podkarpacie

B


TAK

8:25

Życiówka na 15km


B

TAK

1:06:44 Chomiczówka

Poprawienie 3:27 w maratonie

B

NIE

3:38 Paryż

Wynik poniżej 44min / 10km

B

TAK

42:12 Bieg Flagi (Personal Best)

Przebiec co najmniej 1500km

B

TAK

1601km

Wszystko pozostałe (w tym życiówka na milę i Maraton Lubelski, którego nie pobiegłem w tym roku) było niższym priorytetem.
Dla drugiej połowy roku przygotowałem taką tabelkę.  

Zadanie
Priorytet
Realizacja
Uwagi

Atak na 3:20 w maratonie


A


36. PZU Maraton Warszawski

Atak na 1:32 w półmaratonie

A


Półmaraton Praski lub ew. Półmaraton Królewski

Zwiększyć sprawność ogólną w tym siłę i gibkość

A




Chudy Wawrzyniec

B




Poprawić PB na 10km


B


Do Biegu Niepodległości włącznie

Przebiec co najmniej 1500km

B






B






B



Jak widać mam jeszcze miejsce na dwa cele o priorytecie B. Może coś się jeszcze wyklaruje, może Bieg Szlak Trafi przejdzie z priorytetu C, na B. Ale wiem już jakie najważniejsze zadania mam na najbliższy czas. Teraz pora dobrać środki.

Wielu biegaczy biega spontanicznie i nie planuje w dłuższym okresie. Dziś start tu, jutro tam. Za tydzień fajna połówka – biegnę! We środę trening z grupą X – przyjdę.. Mi jednak podejście bardziej uporządkowane i zaplanowane przynosi bardzo dobre rezultaty, ale też pozwala uniknąć wielu frustracji na starcie. Oczywiście – porażka może boleć dużo bardziej, ale wtedy wiem jak wyciągnąć wnioski.

Zachęcam Was do podejścia 3-5-8 nie tylko w bieganiu, nie tylko w biznesie. Kiedy skupimy się na tym co najważniejsze, reszta zaczyna się układać. Po prostu. Kiedy gonimy sprzeczne cele, wpadamy w chaos, przestajemy działać konsekwentnie. Krążymy, zbaczamy ze ścieżki, gubimy się. Ale jeśli wiemy co jest naszym najważniejszym celem – możemy iść prosto. Przez ostatnie pół roku śpiewałem sobie w najtrudniejszych momentach refren piosenki Kultu


„Idę prosto nie biorę jeńców żadnych…”