Ta historia zaczyna się w ośrodku szkoleniowym gdzieś w
Polsce. Skończyłem 30 lat, jestem na wznoszącej fali zawodowej. Spędzam czas albo
w sali szkoleniowej, albo w aucie. Gdynia-Zakopane? Nie ma sprawy!
Białystok-Legnica – już lecę! Czuję, że mogę wszystko. Jestem fajny i w ogóle.
Właśnie niedawno urodził mi się syn. Jako dumny tata dorobiłem się porządnego „mięśnia
prezesowskiego”. Przy wzroście 173cm ważę prawie 100kg. Choć zawsze lubiłem
sport, to ostatnio jestem zbyt zmęczony – wiecie przejazdy, szkolenia, imprezy,
szkolenia, przejazdy, imprezy… Trzeba zarobić.
Więc siedzę w tym ośrodku na imprezce po pierwszym dniu
szkolenia. Obgryzam jakieś żeberka, karkówki. Chleb ze smalcem, ogórek i piwo.
No dobra, kieliszeczek wódki. Standard. Oni – jako uczestnicy szkolenia mają
taki wypas dwa razy do roku. Wiadomo – firma musi się postarać. Ja – jako trener-szkoleniowiec
taką kolacjo-imprezę zaliczam szósty albo siódmy raz w tym miesiącu. W roku pewnie
z 50 razy uczestniczę w takich biesiadach. Na bogato. Grubo. Oj grubo. Ale w
końcu zasłużyłem. Odwaliłem kawał dobrej roboty. Wypijam kieliszek wódki, opowiadam
te same kawały co na poprzednim szkoleniu. Śmieję się z tych samych rzeczy.
Wszystko jest takie powtarzalne. Na weekend wpadnę do domu. Odeśpię, pobawię
się z dzieckiem – tak rzadko go widuję, a
tak bardzo mi zależy, żeby stworzyć głęboką więź. Uwielbiam jak mały
leży na moim brzuchu i podrzucam go niczym na trampolinie.
Wypijam trzeci może kieliszek. Jest już lekka mgiełka.
Impreza trwa w najlepsze. Ciepło rozpływa się po moim ciele, lekko zaczynam się
uśmiechać. Chłopaki z grupy pili szybciej i są nieźle rozbawieni. Demolują trochę
stół bilardowy. Spoko – firma zapłaci. Ale ja jestem jakiś ospały, robi mi się
błogo. Siedząc z boku mogę sobie popatrzeć na te harce. Alkohol włączył lekką
mgiełkę. Jest trochę nierealnie. W tych powtarzalnych zachowaniach widzę siebie
za kilka lat. Wciąż bawię się w najlepsze. Ciężko pracuję i rozładowuję stres
bawiąc się coraz ostrzej. Jeżdżę i szkolę. Szkolę i jeżdżę. Jak chomik w
kołowrotku. Pośród tysięcy innych chomików. Wspaniała zabawa do upadłego. Jutro
dokończę szkolenie i wsiądę w auto. 300 kilometrów. Da capo al. Fine…
Zaczyna mnie ta wizja uwierać. Ale nic z nią jeszcze nie
robię. Przecież mam dopiero 30 lat. Jestem niezniszczalny. Owszem – czasem się
przytruję, ale generalnie jestem wysportowany. Czasem nawet pójdę pograć w
piłkę jak mam czas. Albo w ping-ponga. Mam nawet niezły top-spin. Amatorów widowiskowo
ogram. Więc o co chodzi? Co mi nie pasuje? Dlaczego akurat dziś zza tej błogiej
mgiełki poczułem w moim bucie maleńki, upierdliwy kamyk?
Ciąg dalszy
Ciąg dalszy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz