wtorek, 3 grudnia 2013

Efekt Karolaka

Przed sezonem 2011 ktoś wpadł na znakomity marketingowo pomysł. Oswoić triathlon. Pokazać zwykłemu Kowalskiemu, że tri może uprawiać każdy z nas. Impreza, która wtedy nazywała się Herbalife Susz Triathlon zyskała ambasadorów. Czterech aktorów, którzy pod okiem trenerów personalnych w topowym warszawskim fitness-clubie przez pół roku ciężko trenowali żeby wystartować w zawodach na dystansie pół-ironmana, czyli 1900m pływania, 90km jazdy na rowerze i 21,1km biegu. Jedną z twarzy imprezy został aktor – Tomasz Karolak. Zgodnie z planem ukończył zawody.
Cel wizerunkowy został osiągnięty. Triathlon został odczarowany. Rok wcześniej na starcie stanęło niewiele ponad 150 osób. Rok po pierwszym projekcie ambasadorów – zapisy na 550 miejsc skończyły się bardzo szybko. Zwykły Kowalski uwierzył, że każdy może pokonać połówkę Ironmana. Skoro udało się Karolakowi, to i mogę i ja! I tu zaczyna się właśnie „efekt Karolaka”. Aktor do swojego startu przygotowywał się naprawdę solidnie przez ponad pół roku, miał odpowiednio dobrany wysokiej klasy sprzęt, opiekę trenerów, fizjoterapeutów itp. Ale po sukcesie Karolaka na zawody triathlonowe zapisało się mnóstwo osób – mówiąc wprost – nieprzygotowanych. Najwolniejszy pływak pokonał trasę w około 1h20min. Dla porównania – przeciętnemu amatorowi zajmuje to 40 minut, limit był ustalony na 60min. Pojawienie się tak słabo pływających osób na starcie zawodów w otwartym akwenie sprawia ogromne kłopoty organizacyjne i zagraża bezpieczeństwu. W zasadzie jedna ekipa ratowników musi być oddelegowana do opieki nad ogonem, który jest znacznie oddalony od większości pływaków. Taki wynik nie świadczy to o słabszym dniu, o gorszej dyspozycji… jedyny powód takiego dramatycznego wyniku to porwanie się na zbyt ambitny cel. Ale skoro Karolakowi się udało…
Podobnych przykładów są setki nie tylko na triathlonowym podwórku. Tak samo jest w biegach górskich (kończy się to mnóstwem interwencji GOPR), maratonach i innych tego typu imprezach. Wysyp osób, których jedynym atutem jest szalona ambicja niepoparta odpowiednim treningiem jest zmorą organizatorów. Żebyśmy się dobrze zrozumieli – jestem pewien, że np. maraton może pokonać prawie każdy zdrowy człowiek. W lepszym lub gorszym czasie. Sam swój pierwszy maraton pokonałem „na oparach ambicji” w równe 5 godzin. Na kolejnych 15-tu nie zrobiłem już tego błędu. I właśnie z tej perspektywy jestem absolutnie pewien jednej  rzeczy. Najpierw przygotowanie, potem zawody. Maraton, triathlon, bieg górski. Każdy przebiegnięty w okresie przygotowawczym kilometr, to mniej bólu w najważniejszym dniu, mniejsze ryzyko kontuzji, mniejsze zagrożenie. Każdy ruch w basenie sprawia, że łatwiej go powtórzyć potem w jeziorze, każde naciśnięcie rowerowych pedałów przybliża nas do mety na zawodach. To, że jakieś zawody kończy np. aktor powinno być dla nas świetną motywacją, ale przede wszystkim do ciężkiej pracy. Bo za tym startem stało wiele litrów potu. Codzienna orka jest znacznie mniej medialna niż migawka ze znaną twarzą na linii mety.

Dlatego jestem pełen podziwu dla Tomasza Karolaka. Wiem, że nie było mu łatwo, widziałem jak walczył na trasie. Sam żeby pokonać tę trasę musiałem wznieść się na wyżyny mojej motywacji, wiem doskonale na czym polega pokonywanie własnej słabości. Wyobrażam sobie ile wysiłku musiał włożyć żeby w ogóle znaleźć się tam gdzie był. Dlatego każdy start w zawodach powinien być zwieńczeniem długiego procesu, który rozpoczynamy pytaniem:
Kiedy ja będę gotowy do tego wyzwania?
Powtórzmy jeszcze raz: Kiedy... ja... gotowy...

Bez tego pytania będziemy tylko ulegać „efektowi Karolaka”.

1 komentarz: