Optymalne przygotowanie się do maratonu wymaga pełnego
poświęcenia i odrobiny szczęścia. Na to poświęcenie składa się ciężka praca, rezygnacja
z tego co rozprasza w osiągnięciu celu. Szczęście, to bardziej unikanie wypadków,
chorób, niespodzianek, które potrafią rozbić plan. Banał, ale o jego prawdziwości
przekonuję się raz za razem.
Do końca stycznia wszystko szło pięknie. Nowa życiówka na
15km – może nie oszałamiająca, ale pierwsza od sierpnia 2011. Dobre, mocne
treningi, rekordowe objętości. Aż przyszedł luty…
Kluczowy moment budowania wytrzymałości na maraton w Paryżu,
który miał być szybkim startem tej wiosny. Zakurzona życiówka w maratonie
wydawała się bardzo realna. Ale prosta kombinacja dwóch czynników rozwaliła
system przygotowań. Praca i zdrowie. Na bieganie trzeba zarobić. Długi
intensywny czas wyjazdów szkoleniowych przypłaciłem niestety przeziębieniem. Wypadł
tydzień, podczas którego powinienem trzaskać objętości. Leżałem w łóżku i nie
mogłem się ruszyć. Obejrzałem cały trzeci sezon „Gry o Tron” i liczyłem srtacone
kilometry. Dwa kolejne tygodnie były powrotem do jakiejkolwiek sprawności biegowej.
Krótki terenowy trening podczas Ortorehowych warsztatów przygotowujących do
Biegu Rzeźnika robiłem na niesłychanie wysokim tętnie. Serce mocno poczuło
przerwę. Rozpoczęła się walka z czasem o nadrobienie tego czego nadrobić się
nie da. Długie wybieganie z narastającą prędkością skończyło się nokdaunem.
Kluczowy trening nie wyszedł tak jak powinien.
W marcu dużo czasu poświęciłem moim synom. Korzystając z
pięknej pogody ganialiśmy za piłką. W każdą sobotę rano jechaliśmy na halę lub
orlika pokopać. Pobudować nasze męskie relacje. Jakkolwiek głupie to było od
strony sportowej – miałem ogromną potrzebę podjęcia tego ryzyka w imię naszej
bliskości. Potrzebowałem tego dużo bardziej niż wyniku w Paryżu. I skończyło
się tak jak się musiało skończyć – upadkiem. Ratując nogi grzmotnąłem twarzą w
murawę. Przejechałem językiem po zębach. Chyba wszystkie. W tej chwili poczułem
nos. Promieniujący ból, krew i lekkie zamroczenie. Zwlokłem się z boiska,
chwilę poleżałem zanim doszedłem do siebie. Do maratonu zostały 2 tygodnie…
Wypadł kolejny trening…
Jadę do Paryża bez wielkich nadziei. Jadę powalczyć, ale bez
spinki. Poprawka mogłaby być 27-go kwietnia – jest maraton w Hannoverze. Ale
czysto po ludzku – nie mam z kim zostawić dzieci. Trudno. Czasem są rzeczy
ważniejsze niż maraton.