Tak mam, że czasem po głowie mi chodzą stare hasła
reklamowe. „Ociec? Prać?” czy „Pędem nabędę”…
Bez Googla – kto pamięta co reklamowano taką piękną frazą? Teraz za mną
chodzi „Miliard w środę, miliard w sobotę”. Hasło, którym na polski rynek
weszło Lotto zastępując Totalizator Sportowy. Choć skoro już jesteśmy przy
sporcie to powinno być „w piątek” i „w niedzielę”. I nie „miliard”, a „życiówka”.
Zacznijmy od tego – jestem przeciwnikiem biegania zawodów
dzień po dniu. Przynajmniej na dużej intensywności. Organizm potrzebuje regeneracji
po starcie. W zależności od dystansu i wieku przerwa pomiędzy startami powinna wynosić
tydzień lub więcej. Ale od czego są zasady? Od tego żeby je czasem naginać. I
skoro w piątek nabiegałem życióweczkę na dychę, a mięśniowo czułem się
znakomicie, to postanowiłem wykorzystać, że w niedzielę są zawody niedaleko
miejsca mojej zsyłki i pobiec kolejne zawody. W sumie to tylko 1609m. Mila mnie
nie zabije. Pewnie – na świeżości mógłbym pobiec jeszcze szybciej. Ale uliczne
mile biegam raz do roku. Pod warunkiem, że akurat jestem w okolicy. Być może
więc za rok czy dwa znowu zaatakuję swój rekord na dystansie 1 mili. Ale teraz
postanowiłem „po prostu pobiec najlepiej jak się da”.
Gdybym poprawił życiówkę o 33 sekundy na dystansie maratonu - byłbym
szczęśliwy…
Gdybym tyle urwał w półmaratonie – ucieszyłbym się jeszcze
bardziej…
Gdybym pobiegł 10km o 33 sekundy szybciej… Ups! W piątek
zrobiłem coś takiego :)
Na 5km poprawienie życiówki o 33 sekundy, to różnica klas…
Ale na 1 milę? 33 sekundy na 1609 metrów??? To musi
świadczyć tylko o jednym… Że moja poprzednia życiówka była do dupy.
Dziękuję. Dobranoc. Kurtyna.
(zaczynamy blok reklamowy: „Miliard w środę, miliard w
sobotę…”)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz