wtorek, 12 sierpnia 2014

Płacz o drafting (uczciwość)

Prepisy jasno określają w jakiej odległości i przez jaki czas
można jechać za innym triatlonistą.
Podczas zawodów na dystansie ½ Ironmana w Gdyni ludzie masowo draftowali. Dla niewtajemniczonych – oszukiwali jadąc na rowerze w grupie. W regulaminie zawodów było to wyraźnie zabronione. Peleton zawsze pojedzie szybciej niż pojedynczy kolarz. Dobitnie widać to choćby podczas transmisji z Tour de France. Na mniej istotnych etapach peleton zazwyczaj daje pohasać uciekinierom żeby w odpowiednim momencie przycisnąć i pozbawić ich złudzeń. Raz jeszcze to napiszę – jechać w grupie jest łatwiej, kręci się szybciej, mniej energii kosztuje nas pokonanie trasy.
Marcin Konieczny – legenda, autorytet, człowiek, który normalnie pracując zawodowo złamał właśnie 9 godzin na pełnym dystansie Ironmana (3,8km pływania/180km roweru/42,2km biegu) nazwał takie zachowanie wprost – oszustwem:
 Otóż Szanowni Państwo, czas przestać narzekać na sędziów, trasę, drafterów, nieuczciwie jadących. Czas zacząć patrzeć na siebie. Po tych zawodach mogę stwierdzić, że mało mam znajomych, którzy nie jechali w grupie. Nie wnikam z jakiej przyczyny i motywacji. JECHALIŚCIE. Każdemu to powiedziałem. Tylko jeden miał JAJA żeby za to przeprosić. Nie mnie. W ogóle. BO TO WSTYD! Co z tego, że złamałeś w niedzielę 5h, co z tego, że zrobiłeś mega 4:32 czy 37, albo inne kilkanaście minut życiówki. OSZUKIWAŁEŚ! Po co wydawać kilkanaście tysięcy na karbon. Lepiej wydać kasę na lusterko, żeby kontrolować, czy nie jedzie sędzia. 
Cały – znakomity artykuł tutaj.

Boli pewnie wielu, choć nikt się teraz publicznie nie przyzna. Każdy oszust znajdzie tysiąc argumentów od nieśmiertelnego „inni też tak robili” począwszy. Co nie zmienia faktu, że oszukali. Innych, ale przede wszystkim samych siebie. A zawsze podkreślam – w amatorskim sporcie – jedyny zawodnik, z którym naprawdę się ścigasz jesteś Ty sam.

Zaczyna się od ścinania krawężników na biegach ulicznych. Skoro organizator nie powiesił taśmy, nie postawił sędziego – to znaczy, że można. Serio – coś takiego usłyszałem na moim pierwszym Biegu Chomiczówki. Na tych ściętych krawężnikach na dystansie 15km zyska się ze 100m. 15 sekund? 20? Na Piaseczyńskiej Mili Konstytucyjnej w tym roku wielu zawodników skróciło sobie trasę chodnikiem. Zyskali w sumie z 50 metrów. Ale na dystansie 1600 metrów to już sporo – kilka miejsc.

Kusi. Cholera, kusi. W tym roku na jednym z charytatywnych biegów walczyłem o wysokie miejsce. Zdarza mi się to niezwykle rzadko. Przed wejściem w ostatni zakręt miałem 5 metrów straty do zawodnika przede mną. Mogłem ściąć i wyskoczyć mu zza pleców na ostatnią prostą. Pewnie bym wygrał z nim w ten sposób. Ale przegrałbym ze sobą. On mógłby być wściekły na mnie, ale może już nie spotkalibyśmy się na zawodach. Z samym sobą, ze świadomością, że oszukałem – stawałbym na każdym starcie.

Kilka lat temu byłem świadkiem cudu sportowego. Osoba, która 3 tygodnie wcześniej z trudem pokonała półmaraton w 2:30 – na pełnym dystansie zrobiła 4:18. Na półmetku zameldowała się po 1:48. Kosmiczny progres? Z punktu widzenia fizjologii wysiłku, treningu – niemożliwe. Możliwe jeśli dodamy fakt, że czip pierwszy raz zameldował się na 21 kilometrze właśnie. Na żadnym wcześniejszym punkcie kontrolnym (start, 5km, 10km) nie było międzyczasu. Nie udało się również odnaleźć osoby na filmiku z kamery stojącej na 5-tym kilometrze. Nabrałem wówczas obrzydzenia do osób, które w imię nie wiem jakich wartości broniły tej osoby. Oszustwo dla mnie było oczywiste. Ale widać ktoś musiał popisać się „sukcesem”. Niestety – ja nie kupuję wersji o świeżości, możliwościach itp. Podczas prób wyjaśnienia sytuacji zostałem wtedy zwymyślany przez zwolenników teorii, że skoro sędzia nie widział, to nie ma sprawy. To czysty bandytyzm. Sędzia nie widzi – nie ma sprawy.

W państwowym liceum nie było przebacz. Jak ktoś cały rok bimbał – to po prostu nie zdawał. Nie było zależności klient-usługodawca. W szkołach prywatnych – często nauczyciele boją się radykalnych decyzji. Wpływ klientów, którzy mogą zabrać swoje pieniądze do innej placówki stwarza patologiczny nacisk. „Nie obleję Cię, bo mi płacisz pensję”. Mam wrażenie, że na biegach ulicznych, triathlonach jest czasem podobnie. Sędziom nie chce się wyciągać konsekwencji, bo klient przeniesie za rok swoje pieniądze na inne zawody.

Przytoczony wyżej tekst Marcina Koniecznego organizator skomentował na Facebooku słowami:
Ciekawy felieton Marcina Koniecznego o draftingu podczas Herbalife Triathlon Gdynia 2014
Kluczowe jest tu słowo „ciekawy”. Wspaniale deprecjonujące wagę tego co MKon napisał. Ot – ciekawostka ze świata. Tu nowy model pianki, tam galeria zdjęć z finiszu, a tutaj taka ciekawostka – drafting. Tymczasem mówimy o sprawie fundamentalnej – o uczciwości. Za rok Gdynia – jako pierwsza i pewnie jedyna impreza w Polsce – będzie miała już oficjalny znaczek Ironmana. Wielkie wyróżnienie, ale i wielka odpowiedzialność. Z mojego startu w Herbalife Susz Triathlon (zanim się przeniósł do Gdyni) oprócz miliona wspaniałych wspomnień pamiętam też wkurw. Ironiczny uśmiech jednej z „gwiazdek”, której zwróciłem uwagę na drafting. Miała swojego własnego pacemakera na kolarskiej trasie. Gościa, który brał na siebie wiatr, podawał napoje itp.

Działam na styku sportu i biznesu. Te dwa światy przenikają się i inspirują wzajemnie. Jedną z wielu uniwersalnych prawd jest to, że na uczciwych zasadach dalej zajdziemy. Płaczemy, że cytując Strachy na Lachy „żyję w kraju, w którym wszyscy chcą mnie zrobić w ch.ja”. Ale nieuczciwość innych nie daje nam prawa do tego żeby samemu też oszukiwać. Choć kusi łatwiejszą drogą na szczyt. Kant. Imperatyw kategoryczny. W biznesie można oszukać klienta, partnera, dostawcę. Ale długofalowo – to nie zadziała. W sporcie – podobnie. Jak trudno jest odzyskać godność i szacunek wie doskonale Mariusz Ujek. Piłkarz, który został skazany w aferze korupcyjnej w zeszłym roku dostał szansę w warszawskiej Polonii. Był sercem, mózgiem drużyny. Pomagał i uczył młodych. Był idealnym przykładem zawodnika, który przekazuje swoje boiskowe doświadczenie, jest największym wsparciem sztabu w szatni. Ale nawet jeśli wnosił wiele do drużyny w tle czaiło się pytanie o dawne grzechy.


Szanujmy się Panie i Panowie!

niedziela, 10 sierpnia 2014

Palec Szlag Trafił

Trudno było oddychać. Słońce grzało i mokre od kilku dni trawy parowały. Czułem jakbym biegł w łaźni. Pomimo tego czułem się znakomicie. Wzgórza i lessowe wąwozy wokół Parchatki tworzą scenografię marzeń. Na drobnej  nierówności odezwał się palec. Promieniujący ból z lewej strony stopy.
Kocham takie biegi. Po pierwsze – terenowe. Biegania po asfalcie mam dość na co dzień. Uwielbiam stawiać kroki na miękkiej ziemi, łoić krzaki i szukać stopą optymalnego miejsca do odbicia. Kocham podbiegi i zbiegi, przeskoki przez kałuże i korzenie. Kocham czuć siłę, uciec od dyktatu tempa. Wiedzieć, że daję z siebie wszystko, nawet jeśli kilometr robię w 8 minut.
Kocham biegi kameralne. Takie, w których niemal każdego uczestnika na trasie kojarzę już od chwili startu. Im mniejsza anonimowość wśród biegaczy – tym więcej wzajemnej życzliwości. Tym więcej uśmiechu i wsparcia.
Kocham biegi lokalne. Takie, w których zamiast wielkich sponsorów – nagrody funduje lokalna pizzeria. Takie, które są świętem dla lokalnej społeczności. Okazją do pochwalenia się pięknem swojej okolicy przed resztą kraju.
 „Bieg Szlak Trafi” był fantastyczny. Spełniał idealnie 3 powyższe warunki, a sportowo jest znakomitą wprawką do biegów górskich. Okazją do poćwiczenia techniki, sprawdzenia jak nasze stawy, ścięgna i mięśnie radzą sobie w przeciążeniach, których nie poznamy na biegach ulicznych. Dowiedziałem się na przykład, że jednak złamany mały palec lewej stopy mocno ogranicza mnie na zbiegach. Cała, ciężko wypracowywana technika, symetria poszła w diabły. Aby uniknąć bólu musiałem po prostu biec krzywo, odpuścić ściganie. Moc miałem. Od 6-go kilometra z łatwością wyprzedzałem. Ale niestety…

Za rok wrócę silniejszy i zdrowy.