Trudno było oddychać. Słońce grzało i mokre od kilku dni
trawy parowały. Czułem jakbym biegł w łaźni. Pomimo tego czułem się znakomicie.
Wzgórza i lessowe wąwozy wokół Parchatki tworzą scenografię marzeń. Na
drobnej nierówności odezwał się palec.
Promieniujący ból z lewej strony stopy.
Kocham takie biegi. Po pierwsze – terenowe. Biegania po
asfalcie mam dość na co dzień. Uwielbiam stawiać kroki na miękkiej ziemi, łoić
krzaki i szukać stopą optymalnego miejsca do odbicia. Kocham podbiegi i zbiegi,
przeskoki przez kałuże i korzenie. Kocham czuć siłę, uciec od dyktatu tempa. Wiedzieć,
że daję z siebie wszystko, nawet jeśli kilometr robię w 8 minut.
Kocham biegi kameralne. Takie, w których niemal każdego
uczestnika na trasie kojarzę już od chwili startu. Im mniejsza anonimowość
wśród biegaczy – tym więcej wzajemnej życzliwości. Tym więcej uśmiechu i
wsparcia.
Kocham biegi lokalne. Takie, w których zamiast wielkich
sponsorów – nagrody funduje lokalna pizzeria. Takie, które są świętem dla
lokalnej społeczności. Okazją do pochwalenia się pięknem swojej okolicy przed
resztą kraju.
„Bieg Szlak Trafi” był
fantastyczny. Spełniał idealnie 3 powyższe warunki, a sportowo jest znakomitą wprawką
do biegów górskich. Okazją do poćwiczenia techniki, sprawdzenia jak nasze stawy,
ścięgna i mięśnie radzą sobie w przeciążeniach, których nie poznamy na biegach
ulicznych. Dowiedziałem się na przykład, że jednak złamany mały palec lewej
stopy mocno ogranicza mnie na zbiegach. Cała, ciężko wypracowywana technika,
symetria poszła w diabły. Aby uniknąć bólu musiałem po prostu biec krzywo,
odpuścić ściganie. Moc miałem. Od 6-go kilometra z łatwością wyprzedzałem. Ale
niestety…
Za rok wrócę silniejszy i zdrowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz