17 lat. Tyle wytrzymałem. Czasem szkoliłem wielodniowymi ciągami.
Potrafiłem przez trzy tygodnie wpadać do domu tylko po to, żeby wymienić koszule na
świeże. Zjeździłem Polskę we wszystkie strony. Prowadziłem szkolenia w
każdym województwie, w każdym większym polskim mieście. Z sukcesem pracowałem
dla kilkudziesięciu dużych firm. Nigdy nie „robiłem sprzedaży”. Wszystkie kontrakty
były z polecenia. Kilka lat temu zacząłem jednak powoli przestawiać zwrotnicę. Zamieniłem
samotność trenera w obcym hotelu na końcu świata – na samotność
długodystansowca.
1.
Poczucie wpływu
Chyba najważniejsze. Kiedy biegnę, czuję,
że ode mnie zależy jaki efekt osiągnę. Jeśli zrobię więcej siły – może stracę
dynamikę, ale łatwiej mi będzie w górach. Jeśli odpuszczę trening po raz
pierwszy, drugi, trzeci – ukończę wymarzony bieg minutę, dwie, trzy wolniej niż
bym chciał. Po szkoleniu, po dwóch dniach intensywnej pracy, każdy wracał do swojej rzeczywistości. Ja jechałem do kolejnej grupy. Uczestnicy wracali do swojej firmy, która mogła
wspierać wypracowaną podczas szkolenia zmianę. Ale na to, czy szefowie na to pozwolą (a nie ma się co oszukiwać
– nie zawsze tak było) nie miałem już żadnego wpływu. Bieganie daje mi 100%
poczucia wpływu. Zbiorę, co zasieję.
2. Więcej treningu
Dopiero niedawno zdałem sobie sprawę z
tego, że biegając dużo więcej trenuję niż startuję. W skali roku średnio na 10
treningów przypadają jedne zawody. A im wyższy poziom, dłuższy dystans – tym te
proporcje mogą się bardziej rozjeżdżać. Gdy szkoliłem – było zgoła odwrotnie. Na 9
dni szkoleniowych, tylko 1 mogłem poświęcić na rozwój. Kilka na przygotowanie, ale
na „trening” mogłem sobie pozwolić zbyt rzadko. Będąc freelancerem najczęściej musiałem obrabiać zlecenia. Przez pierwsze kilka lat było
to nawet rozwijające, ale już po dekadzie szkolenia działałem automatycznie, a
oferta działań rozwojowych dla doświadczonych trenerów była bardzo uboga.
Biegając – więcej pracuję, a mniej błyszczę.
3.
Zbyt wczesny debiut
Nie przypadkiem bieganie zaczyna się od
krótszych dystansów. Z czasem wchodzą średnie, potem coraz dłuższe.
Maraton w młodym, nieprzygotowanym organizmie czyni spustoszenia. Dlatego start
maratoński czasem warto odwlec. Podobnie ze szkoleniami. Tak naprawdę, to wcale
nie jest lekka miła i przyjemna praca. Wiąże się z ogromnymi obciążeniami. Dziś
nie boję się tego powiedzieć – ze szkoleniami zacząłem za wcześnie. Za mało
wiedziałem, za mało przeżyłem. Byłem gówniarzem-mądralą. Wszystkiego uczyłem
się „w ogniu walki”. Na świecie – szkolenia, konsulting, to biznes siwych
włosów. Ja miałem dwadzieścia parę lat i brak świadomości czego nie potrafię. Karmiłem
swoje ego pozycją jaką daje bycie trenerem na szkoleniu. W pewnym momencie
doszedłem do granicy rozwoju.
4.
Podporządkowanie
Wielu z nas ma potrzebę posiadania swojego „mistrza”.
Guru, który nauczy nas dziedziny, doprowadzi na szczyt. W szkoleniach
nigdy nie miałem kogoś, kto by mnie uczył. Drugiego dnia mojej pracy zostałem
szefem działu w firmie konsultingowej. Szalona kariera lat 90-tych. Biegać
zacząłem jako w pełni ukształtowany „trener biznesu”. W apogeum swojego
szkoleniowego narcyzmu. Dostałem lekcję pokory jakiej potrzebowałem. Potrafiłem
porywać tłumy, a nie dawałem rady z własnym ciałem.
5.
Real life.
Nienawidziłem tego zdania: „Ty to masz fajnie… Wczoraj byłeś w górach/nad morzem/na Mazurach/w lesie! (niepotrzebne skreślić)”. Słyszałem je niemal zawsze, kiedy wracałem ze szkolenia. Ale dopóki nie zacząłem biegać, to szczyty, wodę, drzewa – widziałem tylko zza szyby sali szkoleniowej lub z okna samochodu. Wyjeżdżałem z tych wszystkich Szczyrków, Sopotów, Mikołajek z poczuciem, że coś mnie ominęło. I tak właśnie było. W sterylnych pokojach wielogwiazdkowych hoteli znajdowałem sen, ale nie odpoczynek. Zasypiałem i budziłem się zmęczony. Wyjeżdżałem z niedosytem. Bieganie uczyniło mnie wolnym. Rozbiłem tę szybę wygody, która nie pozwalała mi wyjść. Z każdego wyjazdu zacząłem przywozić wspomnienia, trasy, miejsca, których bym nie odkrył tylko szkoląc.
Na razie biegam. Nie szkolę. Bieganie rozwija mnie na wielu płaszczyznach. Szkolenie przestało. Może kiedyś wrócę na salę. Niczego w życiu nie da się wykluczyć. Ale poczekam na te siwe włosy. Poczekam na swój czas. Na swój temat. Może nadejdzie. Na razie biegam.
Nienawidziłem tego zdania: „Ty to masz fajnie… Wczoraj byłeś w górach/nad morzem/na Mazurach/w lesie! (niepotrzebne skreślić)”. Słyszałem je niemal zawsze, kiedy wracałem ze szkolenia. Ale dopóki nie zacząłem biegać, to szczyty, wodę, drzewa – widziałem tylko zza szyby sali szkoleniowej lub z okna samochodu. Wyjeżdżałem z tych wszystkich Szczyrków, Sopotów, Mikołajek z poczuciem, że coś mnie ominęło. I tak właśnie było. W sterylnych pokojach wielogwiazdkowych hoteli znajdowałem sen, ale nie odpoczynek. Zasypiałem i budziłem się zmęczony. Wyjeżdżałem z niedosytem. Bieganie uczyniło mnie wolnym. Rozbiłem tę szybę wygody, która nie pozwalała mi wyjść. Z każdego wyjazdu zacząłem przywozić wspomnienia, trasy, miejsca, których bym nie odkrył tylko szkoląc.
Na razie biegam. Nie szkolę. Bieganie rozwija mnie na wielu płaszczyznach. Szkolenie przestało. Może kiedyś wrócę na salę. Niczego w życiu nie da się wykluczyć. Ale poczekam na te siwe włosy. Poczekam na swój czas. Na swój temat. Może nadejdzie. Na razie biegam.
Tomaszu, dwie rzeczy na pewno nas łączą - szkolenia i bieganie. Wciąż szkolę, bo to moja pasja, jak i bieganie. Na szczęście rzadko mam okresy szkoleń "w ciągu" a i sporo czasu poświęcam na własny rozwój. Zaczynałam 15 lat temu, byłam młodym trenerem i pewnie czułam się podobnie jak Ty. Od ponad 5 lat zachowuję równowagę między rozwojem siebie a szkoleniem innych. Uderzające jest podobieństwo w myśleniu o bieganiu... Poczucie wpływu i kontroli daje mi uczucie totalnej wolności. Z zainteresowaniem czytam Twojego bloga... choć momentami łatwo nie jest. Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńBeata,
OdpowiedzUsuńPewnie, że nie jest łatwo. Ale życie nie zawsze jest łatwe. I tym bardziej dziękuję, że śledzisz. Zapraszam - czytaj.