poniedziałek, 24 listopada 2014

Jak kręciłem film w Dolinie Charlotty

Fot. Kamil Nagórek. Za mną "Czarny"
W Dolinie Charlotty wylądowałem trochę przypadkiem. Kilka dni przed wyjazdem udało mi się kupić voucher na imprezę, o której nawet nie słyszałem – „Weekend biegacza z Robertem Korzeniowskim”.  Decyzja była dość spontaniczna, ale program merytoryczny bardzo zachęcał. Kulminacyjnym punktem weekendu był 12-kilometrowy „Bieg na Fali”. Okazało się, że swą nazwę zawdzięcza audycji, w której miałem przyjemność występować. Kiedyś może napiszę o samych wykładach i hotelu, ale dziś wciąż jeszcze żyję filmem, który nakręciłem podczas samych zawodów.

Oczekiwania producenta

Miało być średnio. Jestem w okresie przejściowym, buduję bazę tlenową i siłę już do kolejnego roku startów. Nogi lekko podmulone objętościami i siłą. Bieg Niepodległości biegłem z ciężkiego treningu i bez koncentracji, potem przez wiele dni ciągnąłem jeszcze jednostki. Pomiędzy 11-tym, a 23-im listopada miałem tylko jeden dzień wolnego od ćwiczeń. Często rano biegałem, a po południu pływałem. Orka. I dlatego w Dolinie Charlotty miało być bez nadmiernego spięcia. Pierwsza wersja tego scenariusza nie zakładała ścigania.

Kręcimy

Na starcie stanęło 166 osób. Oprócz uczestników warsztatów – kwiat lokalnych biegaczy. Między innymi bardzo charakterystyczny zawodnik z Ustki. Zawsze, bez względu na pogodę, biegający bez koszulki. Pamiętam go doskonale, bo wbiegł na metę tuż przede mną w Dębnie 5,5 roku temu – gdy ja biłem swój wciąż aktualny rekord życiowy. Impreza w Charlotcie była kameralna, ale w obłędnej scenerii złotej polskiej jesieni. Choć powoli kończył się listopad – słońce oświetlało czerwone lasy ciepłym światłem. Liście już opadły, ale trafił nam się chyba ostatni w tym roku taki weekend. Scenograf się spisał. W oczekiwaniu na start zrobiłem dobrą rozgrzewkę i ustawiłem się kilka rzędów z tyłu. Analizuję didaskalia. Wreszcie

ruszamy!

Najpierw parking, potem nierówny zbieg, zakręty. Nogi niosą i po 200-tu metrach zegarek pokazuje tempo 3:40. Wiem, że to efekt tego, że było z górki, ale czuję się wyjątkowo dobrze. Czołówka odskoczyła, ale to było pewne. Młode charty, zawodnicy biegający 10km po 31-32 minuty… A ja wiem, że po prostu mam biec swoje. Na takiej trasie trudno oszacować wynik. Trudno oszacować też z kim się ścigać – nie znając zawodników. Pierwszy kilometr – 4:12. Szybko. Drugi – 4:32. Trzeci – 4:15, Czwarty – 4:33. Różnice wyznacza rytm zbiegów i podbiegów. Po jednej trzeciej dystansu sprawa jest już w miarę jasna. W czołówce medale praktycznie rozdane.  Na moim poziomie zostało nas trzech. Tego, który prowadzi roboczo nazwałem Spec. Goni go Czarny. Ja biegnę za nimi. Pomiędzy nami po 40 metrów różnicy. Ci, którzy przeszarżowali już zostali minięci, Ci, którzy są mocniejsi – już nam odskoczyli. Na zawrotce liczę, że jestem ok. 25 miejsca ogólnie. Przez kolejne kilometry nuda jak na polskim filmie. Czasem któryś zbliży się do tego przed nim, czasem ktoś lekko odskoczy. Wracam myślami do wczorajszych wykładów – dr Aleksandry Pogorzelskiej i Roberta Korzeniowskiego. Zaczynam pisać własny scenariusz tego biegu. Utrzymać mocne tempo jak długo się da. A na końcu zaatakować. Po 10km „Spec” słabnie, najpierw mija go Czarny, za moment wyprzedzam i ja. Trzymam tempo i biegnąc już 10m za plecami mojego rywala zbieram siły na

ostatni atak.

Pół kilometra przed metą zaczyna się 200m dobrego podbiegu. Spotykam tam Krzyśka, który w całych zawodach zajął 3-cie miejsce i biegnie z nami kawałek. Wciąż siedzę na plecach „Czarnego” i zmuszam go do nerwów. Wiem, że wie, że jestem tuż za nim. On nie wie, że akurat podbieg to moja specjalność. Ale nie forsuję, kumuluję siły. Krzysiek zagrzewa mnie, ale ja mu odpowiadam tylko słowem „Spokojnie”. Później mi powie, że myślał, że się poddałem, ale ja szykowałem finisz, wyrównywałem oddech, rozluźniałem mięśnie. 200m do mety i już lekko przyspieszamy.  Jestem zmęczony, ale rywal na pewno też. Z pamięci wyciągam wszystkie treningi z elementami szybkościowymi „w trupa”. Rzyganie na trawie w Skaryszaku, ciemność przed oczami na bieżni w Parku Traugutta… To po to, żeby teraz odpalić rakiety. Jeszcze dwa małe zakręty, wiem, że mógłbym już przycisnąć, ale dla bezpieczeństwa zostawiam sobie to na ostatnią prostą. Czarny wchodzi na nią metr przede mną. Mijam go w bramie hotelu i zanim zdąży zareagować – jestem już 5 metrów przed nim. Nie oglądam się, ale przyspieszam. Kiedy później sprawdzę – okaże się, że na metę wbiegłem w tempie 2:36/km. Zająłem 24-te miejsce na 165 osób, które ukończyły bieg. 16 pozycji za czterokrotnym Mistrzem Olimpijskim… Na ekranie pojawia się tabliczka

 Wjeżdżają napisy końcowe:

W roli głównej: Tomasz Staśkiewicz
Scenariusz: Tomasz Staśkiewicz
Reżyseria: Tomasz Staśkiewicz
Scenografia: Dolina Charlotty
W pozostałych rolach: Czarny, Spec, Bru, Krzysiek, Marynarz z Ustki i inni
Konsultacje sportowe: Dariusz Kielak, dr Aleksandra Pogorzelska, Robert Korzeniowski

PS.
Dziękuję wszystkim, którzy pozwolili mi przeżyć tę wspaniałą przygodę.

1 komentarz:

  1. Ale akcja (z elementami thrillera)! Idealnie nadajesz się do roli superbohatera. Czekam na komedię romantyczną ;) I życzę wielu biegowych Oskarów.

    OdpowiedzUsuń