Fot. Kamil Nagórek. Za mną "Czarny" |
W Dolinie Charlotty wylądowałem trochę przypadkiem. Kilka
dni przed wyjazdem udało mi się kupić voucher na imprezę, o której nawet nie
słyszałem – „Weekend biegacza z Robertem Korzeniowskim”. Decyzja była dość spontaniczna, ale program
merytoryczny bardzo zachęcał. Kulminacyjnym punktem weekendu był 12-kilometrowy
„Bieg na Fali”. Okazało się, że swą nazwę zawdzięcza audycji, w której miałem przyjemność
występować. Kiedyś może napiszę o samych wykładach i hotelu, ale dziś wciąż
jeszcze żyję filmem, który nakręciłem podczas samych zawodów.
Oczekiwania producenta
Miało być średnio. Jestem w okresie przejściowym, buduję
bazę tlenową i siłę już do kolejnego roku startów. Nogi lekko podmulone
objętościami i siłą. Bieg Niepodległości biegłem z ciężkiego treningu i bez
koncentracji, potem przez wiele dni ciągnąłem jeszcze jednostki. Pomiędzy
11-tym, a 23-im listopada miałem tylko jeden dzień wolnego od ćwiczeń. Często rano biegałem,
a po południu pływałem. Orka. I dlatego w Dolinie Charlotty miało być bez nadmiernego
spięcia. Pierwsza wersja tego scenariusza nie zakładała ścigania.
Kręcimy
Na starcie stanęło 166 osób. Oprócz uczestników warsztatów –
kwiat lokalnych biegaczy. Między innymi bardzo charakterystyczny zawodnik z
Ustki. Zawsze, bez względu na pogodę, biegający bez koszulki. Pamiętam go
doskonale, bo wbiegł na metę tuż przede mną w Dębnie 5,5 roku temu – gdy ja
biłem swój wciąż aktualny rekord życiowy. Impreza w Charlotcie była kameralna,
ale w obłędnej scenerii złotej polskiej jesieni. Choć powoli kończył się
listopad – słońce oświetlało czerwone lasy ciepłym światłem. Liście już
opadły, ale trafił nam się chyba ostatni w tym roku taki weekend. Scenograf
się spisał. W oczekiwaniu na start zrobiłem dobrą rozgrzewkę i ustawiłem się
kilka rzędów z tyłu. Analizuję didaskalia. Wreszcie
ruszamy!
Najpierw parking, potem nierówny zbieg, zakręty. Nogi niosą
i po 200-tu metrach zegarek pokazuje tempo 3:40. Wiem, że to efekt tego, że
było z górki, ale czuję się wyjątkowo dobrze. Czołówka odskoczyła, ale to było
pewne. Młode charty, zawodnicy biegający 10km po 31-32 minuty… A ja wiem, że po
prostu mam biec swoje. Na takiej trasie trudno oszacować wynik. Trudno oszacować
też z kim się ścigać – nie znając zawodników. Pierwszy kilometr – 4:12. Szybko.
Drugi – 4:32. Trzeci – 4:15, Czwarty – 4:33. Różnice wyznacza rytm zbiegów i
podbiegów. Po jednej trzeciej dystansu sprawa jest już w miarę jasna. W czołówce
medale praktycznie rozdane. Na moim poziomie zostało
nas trzech. Tego, który prowadzi roboczo nazwałem Spec. Goni go Czarny. Ja
biegnę za nimi. Pomiędzy nami po 40 metrów różnicy. Ci, którzy przeszarżowali
już zostali minięci, Ci, którzy są mocniejsi – już nam odskoczyli. Na zawrotce
liczę, że jestem ok. 25 miejsca ogólnie. Przez kolejne kilometry nuda jak na
polskim filmie. Czasem któryś zbliży się do tego przed nim, czasem ktoś lekko
odskoczy. Wracam myślami do wczorajszych wykładów – dr Aleksandry Pogorzelskiej
i Roberta Korzeniowskiego. Zaczynam pisać własny scenariusz tego biegu.
Utrzymać mocne tempo jak długo się da. A na końcu zaatakować. Po 10km „Spec”
słabnie, najpierw mija go Czarny, za moment wyprzedzam i ja. Trzymam tempo i
biegnąc już 10m za plecami mojego rywala zbieram siły na
ostatni atak.
Pół kilometra przed metą zaczyna się 200m dobrego podbiegu. Spotykam
tam Krzyśka, który w całych zawodach zajął 3-cie miejsce i biegnie z nami kawałek.
Wciąż siedzę na plecach „Czarnego” i zmuszam go do nerwów. Wiem, że wie, że
jestem tuż za nim. On nie wie, że akurat podbieg to moja specjalność. Ale nie forsuję,
kumuluję siły. Krzysiek zagrzewa mnie, ale ja mu odpowiadam tylko słowem „Spokojnie”.
Później mi powie, że myślał, że się poddałem, ale ja szykowałem finisz,
wyrównywałem oddech, rozluźniałem mięśnie. 200m do mety i już lekko
przyspieszamy. Jestem zmęczony, ale
rywal na pewno też. Z pamięci wyciągam wszystkie treningi z elementami
szybkościowymi „w trupa”. Rzyganie na trawie w Skaryszaku, ciemność przed
oczami na bieżni w Parku Traugutta… To po to, żeby teraz odpalić rakiety.
Jeszcze dwa małe zakręty, wiem, że mógłbym już przycisnąć, ale dla
bezpieczeństwa zostawiam sobie to na ostatnią prostą. Czarny wchodzi na nią
metr przede mną. Mijam go w bramie hotelu i zanim zdąży zareagować – jestem już
5 metrów przed nim. Nie oglądam się, ale przyspieszam. Kiedy później sprawdzę –
okaże się, że na metę wbiegłem w tempie 2:36/km. Zająłem 24-te miejsce na 165
osób, które ukończyły bieg. 16 pozycji za czterokrotnym Mistrzem Olimpijskim… Na
ekranie pojawia się tabliczka
Wjeżdżają napisy końcowe:
W roli głównej: Tomasz Staśkiewicz
Scenariusz: Tomasz Staśkiewicz
Reżyseria: Tomasz Staśkiewicz
Scenografia: Dolina Charlotty
W pozostałych rolach: Czarny, Spec, Bru, Krzysiek, Marynarz z Ustki i inni
Konsultacje sportowe: Dariusz Kielak, dr Aleksandra
Pogorzelska, Robert Korzeniowski
PS.
Dziękuję wszystkim, którzy pozwolili mi przeżyć tę wspaniałą przygodę.
Ale akcja (z elementami thrillera)! Idealnie nadajesz się do roli superbohatera. Czekam na komedię romantyczną ;) I życzę wielu biegowych Oskarów.
OdpowiedzUsuń