poniedziałek, 20 października 2014

Wreszcie, czyli I Półmaraton Gliwicki


3:06
Budzik zadzwoni za 9 minut. Ale organizm obudził się sam z siebie. Jeszcze minutę jestem zawieszony pomiędzy snem, a jawą. Zbyt zaspany, żeby wstać. Zbyt wybudzony, żeby znowu zasnąć. Wstaję. Jest ciemno. Myję się cicho, dzieci śpią. Zakładam strój, który już wczoraj przygotowałem sobie, żeby oszczędzić czas nad ranem. Pakuję plecak i wsiadam do auta.

3:34
Silnik się trochę dziwi. Ale jak to? O takiej porze? Na zewnątrz jest zaledwie kilka stopni, będę potrzebował trochę czasu na rozgrzanie się. Ruszam, przede mną 330 kilometrów. Minie kilka minut zanim zobaczę inny jadący samochód. O tej porze w niedzielny poranek wszyscy śpią.
W Trójce Anna Gacek prowadzi swoje Atelier. Antony and the Johnsons, Lana del Rey, Sinead O’Connor… Oniryczna muzyka jest idealną ilustracją do zamglonej przed świtem gierkówki. Droga jest pusta jak nigdy. Płynę.

7:33
Gliwice się budzą. Na terenie dawnej kopalni biuro zawodów funkcjonuje już od półtorej godziny. Właśnie dojechałem i idę odebrać pakiet. 4 godziny za kółkiem przykurczyły mięśnie. Jestem trochę połamany, wciąż niedospany po tej krótkiej nocy. Do startu jeszcze ponad 2 godziny. Snuję się.
Dawno nie byłem na biegu, podczas którego nie spotkałbym prawie nikogo znajomego. Zazwyczaj czas wypełniają mi dziesiątki small-talków. Tu jestem prawie anonimowy. Czuję się tak, jakbym znowu zaczynał biegać. Nieznana trasa, nieznani ludzie, nie wiem na co mnie stać w tej stawce. No dobra, ostatni nie będę – przyjechałem tu walczyć o podium w kategorii – ale nie mam pojęcia czego się spodziewać po lokalsach.

8:45
Skulony w samochodzie próbuję się zdrzemnąć. Chyba mi się nie udaje. Choć zegarek mówi coś innego. 20, może 30 minut w kucki na przednim siedzeniu. Powoli prostuję kości. Zbieram się na rozgrzewkę. Wciskam ostatnią kostkę wegańskiej czekolady. Idę do toi-toi’a. Rytuały przedstartowe.

9:57
Stoję kilka metrów za Jerzym Skarżyńskim. Jest zającem na 1:30, ale ja dziś tyle nie będę atakował. Zrobił się piękny, ciepły dzień, a ja znam swoje możliwości. Za chwilę się zacznie. Jestem sam i zamierzam dziś pokonać demony, które przyszły do mnie podczas Maratonu Warszawskiego. To nie będzie walka z przeciwnikami, ale z samym sobą.
Półmaraton to kolejny demon. Praski pobiegłem kiepsko ze względu na zatrucie. A i tak na dobry wynik czekam już kilka lat. Nie po drodze mi ostatnio było z tym dystansem. Albo kogoś prowadziłem, albo wracałem po kontuzji, albo byłem chory. Teraz stoję na starcie i wiem, że muszę pobiec równo. Przełamać passę, odwrócić złą kartę.

10:01
Ruszam. Pracuję łokciami. Już dawno nie musiałem tak walczyć, żeby się przedostać przez rzeszę wolniejszych biegaczy, którzy stanęli blisko linii startu. Kilkaset metrów i wchodzę w rytm. Najpierw podbieg, potem długi zbieg. Patrzę w asfalt. Robi się ciężko. Podnoszę głowę i już wiem dlaczego – linia ulicy ukośnie tnie stojące przy niej domy. Po prostu znowu biegniemy pod górę. Dzień robi się jeszcze cieplejszy. Łapię wodę i ciężko pracuję. 8km. 9km. 10,5km – to półmetek. Na razie wszystko zgodnie z planem. Na razie się trzymam. Choć nie mam świeżości, nie mam z czego podkręcić tempa, to oddycham dość swobodnie.  Zaczynam odliczać: 9 kilometrów do mety. Osiem. Pięć i pół. Nie szafuję siłami, bo wiem, że na końcówce jest jeszcze długi i ciężki podbieg. Gdy wyłania się zza zakrętu – z pokorą zaczynam ostatni etap. Ale wiem, że odczarowałem demony. Że choć próbowały mnie podejść – wyśmiałem je. Zanudziłem równym tempem. Speszyłem je pewnością siebie. To znowu był ten bieg, w którym szedłem po swoje. Nie oglądając się na nikogo i na nic.

11:37
Meta. Nawet nie jestem przesadnie zmęczony. Mógłbym tak biec jeszcze dłużej. Piję, patrzę na wynik. W domu sprawdzę kiedy ostatni raz pobiegłem równie szybko połówkę (5,5 roku temu). Na razie jestem po prostu zadowolony. Pozostaje otwarte pytanie czy udało mi się zrealizować główny cel, po który tu przyjechałem. Ale odpowiedzi nie znam, bo nikt z moich oponentów nie miał napisane na plecach, że też startuje w klasyfikacji HR. Czekam na oficjalne wyniki.

12:38
Biegną jako jedni z ostatnich. Mirek pcha wózek, w którym siedzi opatulona w kurtki i czapki 12-latka. Są wspaniali – wynagradzają mi długie minuty kibicowania. 100 metrów przed metą dziewczynka daje znak i próbuje wstać z wózka. Mirek chwyta ją pod ramię, ale bezwładne ciało Zuzi wyślizguje się z jego zmęczonych rąk. Doskakuję, chwytam dziewczynkę za drugie ramię i prowadzimy ją na metę. Tam czeka na nią przeszczęśliwa mama. A ja wiem, że właśnie dla takich chwil warto zawsze kibicować do końca.

14.32
„Pierwsze miejsce w klasyfikacji HR zajął Pan Tomasz Staśkiewicz!”. Czekałem na te słowa. Od 11:37. Od 3:06. Od 26 czerwca 2006 roku. Raz w życiu coś wygrać. Wchodzę na podium i wiem, że teraz nie muszę być skromny i pokorny. Ciężko pracowałem i nie przestawałem wierzyć.
Byłbym obłudnikiem mówiąc, że nigdy o tym nie marzyłem, że biegam tylko sam dla siebie. Po prostu marzenie o podium chowałem głęboko w szufladzie, wiedząc, że szanse na jego spełnienie są bliskie zeru. Jestem tylko średniej klasy amatorem, a że startuję w najsilniejszej kategorii wiekowej – zawsze się śmiałem, że żeby coś „ugrać” muszę zmienić kategorię. Za rok i tak przechodzę z M-30 do M-40, ale chytry plan zakładał od razu skok do K-40. Jednym szybkim cięciem.

14:52
Odpalam auto. Przede mną kilka godzin na przemyślenie tego co się stało.

19:42
W Jankach korek po horyzont. Wkurzony mam ochotę zostawić auto, założyć buty biegowe i pobiec te kilkanaście kilometrów, które zostały mi do domu. Pewnie byłoby szybciej.

20:48
Wreszcie kąpiel i szybka, ciepła kolacja. Patrzę na medal, patrzę na rzucone w bezładzie rzeczy. Nie mam już siły dziś sprzątać. Sprawdzam czy wyłączyłem w budziku alarm – ten z 3:15. Kładę się do łóżka i włączam film. Odcinek pierwszy – Kamyk w bucie.


3 komentarze:

  1. To nie jest zfycienstwo rodem z Youtube i słynnego onegdaj filmiku. To pot i łzy życia przebiegniętego wśród koszmarów i radości. Zazdroszczę smaku zwycięstwa, współodczuwam radość z osiągniętego celu, czekam cierpliwie na chwilę rozmowy przed startem! Najlepszego Tomku!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Tomaszu :) To Ty biegłeś w Gliwicach! I Ty wygrałeś w tej kategorii :) Wiesz, że nasz portal, ja i moje koleżanki byłyśmy inicjatorem tej kategorii? Bardzo się cieszę z Twojego zwycięstwa!

    OdpowiedzUsuń
  3. Beata! Cieszę się z Waszej inicjatywy. Dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń