|
Tu wieczorem wyrośnie knajpka. |
Wczoraj walnąłem literówkę w tytule i niech tak zostanie. Szwendania
po Paryżu dzień drugi. Intensywny. Dzień z narastającym wkurwem.
Kiedy wczoraj zanurzyłem się w miasto z radarów
moich uszu zniknął język polski. Lubię bardzo to uczucie. Przechodzę
automatycznie w stan większej czujności, większej uwagi na wszystko dookoła. Wchodzę
mocno w role obserwatora. I czekam, słucham, patrzę...
Rano przy śniadaniu usłyszałem jednak
kilka polskich słów. Okazało się, że jedna z dziewczyn z obsługi jest Polką. Zamieniliśmy
kilka miłych zdań i zebrałem się do wczesnego wyjścia w miasto.
Kocham zwiedzać metropolie chwilę po
przebudzeniu. Kiedy sklepikarze dopiero rozkładają swoje kramy, kelnerzy rozstawiają
kawiarniane stoliki, a turystyczna masa jeszcze śpi po ostrych melanżach. W
takiej atmosferze bocznymi uliczkami wspinałem się na Montemartre. Podnóże
bazyliki zachwyciło mnie. Wszystko było takie jak z najlepszych wyobrażeń o Paryżu.
Szedłem powoli rozkoszując się ciepłem wiosny. Ale im bliżej szczytu, tym
bardziej waliło Krupówkami. Tani romantyzm za grube pieniądze. Nieznośny chiński
kicz i landszafciki ze wszystkimi zabytkami Paryża na jednym kartonie A4.
Podkoszulki "I <3 Paris" i miniaturowe Wieże Eiffela świecące
niczym figurki z Lichenia. Pasza, po którą przyjeżdża głodna "prawdziwego Paryża"
wycieczka Rosjan czy Chińczyków. A prawdziwy Paryż był kilka ulic dalej.
Male skwerki z kawiarenkami, otwarta przestrzeń,
placyki i małe sklepiki ze wszystkim. Miejsca, które opierają się
gentryfikacji. Miejsca dla zwykłych Paryżan. W Warszawie ostatnio rozwalił mnie
zakład fryzjersko-optyczny na ulicy Grajewskiej, w sercu Szmulek, pośrodku
niczego. Tu na każdej ulicy jest pełno małych punktów handlowych i usługowych.
Obok mojego hostelu jest chyba 20 sklepów z gitarami. Takie zagłębie. Nadmiar centrów
handlowych i dyskontów niestety wysysa z miasta życie.
Na Pigalle wsiadłem w metro. Wycieczka na
drugi koniec miasta aby odebrać pakiet startowy. Poranne metro zawsze jest pełne
ciekawych ludzi. Niedobitków wracających z imprez, ale i matek-imigrantek, które
utrzymują to miasto w ruchu. To one sprzątają po nas toalety, zmywają talerze, zbierają
śmieci. Bez nich system miejski runąłby jak domek z kart. To ich synowie siedzą
bezrobotni i sfrustrowani na przedmieściach, czekają na lepsze zżycie korzystając
z socjalu Republiki. Tak Republika spłaca swój dług wobec matek-imigrantek.
Targi przedmaratońskie potężne, ale nieźle
zorganizowane. Dzikie tłumy ludzi i stoisko Maratonu Warszawskiego. Drugi raz dziś
usłyszałem język polski.
Najgłupszym pomysłem było teraz pojechać
pod Wieżę Eiffela. Kolejka po bilety ogromna, a cale Pola Marsowe i okolice, to
Krupówki i Monciak razem wzięte. Do kwadratu. Gra w trzy kubki, pamiątki po zawyżonych
cenach, zgiełk i znowu "pasza dla turystów". Uciekłem na kolejny
indyjski obiad. Ciekawe jak się biega maraton nie na makaronie, a na ryżu :) Podwójnym.
Obskoczyłem drzemkę w hostelu i ruszyłem na podbój Parc des Princes. Jako wspaniały
wypełniacz głowy przed maratonem kupiłem sobie bilet na mecz PSG-Reims. Fajne
widowisko. Zderzenie gry jednej z najlepszych drużyn tegorocznej Ligi Mistrzów
z codzienną IV-ligową rzeczywistością nawet nie boli. Nawet nie jest zabawne.
To dwa inne sporty po prostu. PSG wygrało 3:0 i ruszyłem z powrotem na
Montemartre zacząć już się ogarniać do jutrzejszego maratonu. Na spotkanie Polaków
w pizzerii wpadłem już za późno - wszyscy wychodzili, więc pozostało mi zorganizować
kolację we własnym zakresie. Kiedy wielki czarny ochroniarz w sklepie życzył mi
z uśmiechem miłego weekendu zrozumiałem co mi się tu podoba. Po prostu mało tu
krzykliwych niepewnych siebie maczo ze spiętymi pośladami. Nie ma tu prawie w ogóle
cwaniaków, którzy znaczą swój teren głośnymi "kurwami". Nikt tu nie
musi nikomu niczego udowadniać. Zwykła codzienna uprzejmość nie jest oznaka słabości.
Po prostu tak się żyje milej i łatwiej wszystkim.
Przede mną ostatnie przygotowania do
jutrzejszego maratonu. Naprawdę nie wiem jak pobiegnę. Po dzisiejszym dniu
jestem zmęczony. Pocieszam się, że równie zmęczony byłem łażeniem po Berlinie
przed maratonem w Dębnie, a zrobiłem wtedy życiówkę. Wszystko będzie wiadomo
jutro. W sumie w maratonie najtrudniejszych jest ostatnich 40 kilometrów.