Au revoir Paris!
Język francuski okazał się nie taki straszny jak się wydawał. Udawało mi się zamówić nawet wegańskie jedzenie. Trochę się osłuchałem, trochę poćwiczyłem, no i bez dwóch zdań spisał się Google Translate. Nie tłumaczyłem całych zdań, ale poszczególne słowa. Wystarczyło.
Smartfon był głównym narzędziem tej wyprawy. Zastępował mi słownik, mapę, aparat fotograficzny i przewodnik turystyczny. Jak kiedyś ludzie mogli żyć bez internetu??? ;)
Paryż opuszczałem o świcie. Różnica kilku stopni długości geograficznej sprawiła, że o 7:00 Paryż dopiero powoli rozjaśniał czerń nocy. Powoli wchodził w coraz to jaśniejsze odcienie szarości. Poranne metro w dniu roboczym wyglądało już codziennie. Niedobudzone twarze, ziewanie i cisza. Najbardziej uderzał brak weekendowego zgiełku. Obserwowałem odbicia w szybie wagonu. Patrzyły na mnie oczy chłopca, któremu kończą się właśnie wakacje. Uśmiechałem się do niego, a on do mnie. Zawołaliśmy: Au revoir, Paris!
Turystycznie - ledwo liznąłem. Sportowo - nie udało się. Trudno. Nie zawsze się udaje. Nie mnie pierwszemu i nie ostatniemu. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Ale tę porażkę przyjąłem na chłodno. Bez rozdzierania szat, za to z analizą. Minimum przyzwoitości. Ukoił mnie artykuł o Kurcie Cobainie czytany na szczycie Montemartre. Mówił m.in. o zmianie podejścia do porażki na przestrzeni ostatnich 200 lat. Żyjemy w świecie presji sukcesu. Oczekujemy, że nasze życie będzie ciągłym marszem pod górę. Szefowie sprzedaży zakładają ciągłe wzrosty. Nie myślimy o tym czym naprawdę jest sukces, czy robimy to co chcemy. Ukończyłem swój 17-ty maraton. Przeżyłem, zobaczyłem świat, którego nie znałem. To mi wystarczyło.
Merci beacoup.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz