Marzenia się spełniają…
Były wakacje 1990 i pierwszy raz pojechałem na obóz wędrowny
zorganizowany przez moje liceum. Nocny pociąg do Zagórza, stamtąd osobowy do stacji
Komańcza-Letnisko. Nocleg w schronisku i pierwsza w życiu wędrówka z plecakiem
po górach. 20-go czerwca o godzinie 3:30 – przed świtem znów z Komańczy ruszę w
mój pierwszy raz…
Jak ja marzyłem o Rzeźniku i jakoś zawsze się nie składało. Może
po prostu nie był mi pisany wcześniej ten bieg. Albo byłem bez formy, albo
wygrywał triathlon. Raz byłem tylko obecny na trasie podczas samej imprezy.
Trochę kibicowałem, trochę pomagałem, a przede wszystkim przesiąkałem
atmosferą. Czułem, że to moje miejsce na ziemi. Że muszę.
Bieszczady znam niemal na pamięć. Schodziłem je wzdłuż i
wszerz. Jeździłem tam w czasach dobrych i złych. W lecie, jesienią, zimą,
wiosną. Góry były trochę niedostępne, brak luksusów był raczej zaletą. Trochę niedostępne. Modne nie we wszystkich
kręgach. I ciągle jeszcze trochę jakby na przełomie epok.
W tym roku wiedziałem, że ten Rzeźnik musi być mój.
Znalazłem świetnego partnera – Łukasza. Zaplanowałem pół roku treningu. Profilaktycznie
odwiedziłem Ortoreh, żeby sprawdzili mi podwozie. Pozostał tylko jeden problem.
Zdążyć się zapisać.
W zasadzie niedziela 12 stycznia dzieliła się na czas „przed
zapisami” i „po zapisach”. Odliczałem minuty do 15:00 – wtedy ruszała
internetowa rejestracja. Byłem skoncentrowany, zdesperowany, pewny swego i
zabezpieczony. Z drugiej strony łącza siedziała B., miała wszystkie niezbędne
dane i próbowała. Komuś z nas się musiało udać. Za pięć trzecia serwery padły.
Zaczęła się wielka loteria. Ctrl+F5. Za którymś razem formularz się pojawił.
Wypełniam. Klikam dalej i dupa. Serwer padł. Robota od początku. Klik, klik,
klik… Znów się pojawia formularz zapisu. Wypełniam, teraz idzie już szybciej.
Serwer znowu pada. Jeszcze raz. Minuty pędzą jak szalone, a ja jestem skoncentrowany
jak Kubica na wirażu. No dobra, nie zawsze jest to dobra metafora. Więc tak jak
Kubica w najlepszych wyścigach. Odśwież. Wypełnij. Odśwież. Wypełnij. Odśwież…
Jest! 15:10 widzę, że system nadał nam jakiś numer. Listy zgłoszonych
oczywiście nie można wczytać. Masakra na serwerach wciąż trwa. Ale ja jestem.
Wybuch radości. Natychmiastowa płatność. Nikt mi tego nie zabierze!
PrintScreen! I wybuch radości po drugiej stronie łączy. Jest 15:12 i system
zapisów informuje o wyczerpaniu się limitu miejsc… 400 miejsc na NAJTRUDNIEJSZY
JEDNOETAPOWY BIEG W POLSCE rozeszło się w 12 minut. Będą jeszcze weryfikacje,
ale na kilkadziesiąt miejsc czeka jeszcze ponad 300 par. Ja już myślą jestem w
Komańczy.
To będzie mój rok! To będzie rok dobrego biegania. To będzie
rok, w którym znowu będę realizował moje marzenia… Wreszcie! Biegu Rzeźnika, czekałem
na Ciebie 6 lat. Widzimy się – 20 czerwca o świcie!
PS.
Jeśli ktoś z Was chciałby wspomóc projekt naszego startu w
XI Biegu Rzeźnika zajrzyjcie proszę do oferty sponsorskiej. Z góry dziękujemy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz