poniedziałek, 13 stycznia 2014

Rzeźnik!

Marzenia się spełniają…
Były wakacje 1990 i pierwszy raz pojechałem na obóz wędrowny zorganizowany przez moje liceum. Nocny pociąg do Zagórza, stamtąd osobowy do stacji Komańcza-Letnisko. Nocleg w schronisku i pierwsza w życiu wędrówka z plecakiem po górach. 20-go czerwca o godzinie 3:30 – przed świtem znów z Komańczy ruszę w mój pierwszy raz…
Jak ja marzyłem o Rzeźniku i jakoś zawsze się nie składało. Może po prostu nie był mi pisany wcześniej ten bieg. Albo byłem bez formy, albo wygrywał triathlon. Raz byłem tylko obecny na trasie podczas samej imprezy. Trochę kibicowałem, trochę pomagałem, a przede wszystkim przesiąkałem atmosferą. Czułem, że to moje miejsce na ziemi. Że muszę.
Bieszczady znam niemal na pamięć. Schodziłem je wzdłuż i wszerz. Jeździłem tam w czasach dobrych i złych. W lecie, jesienią, zimą, wiosną. Góry były trochę niedostępne, brak luksusów był raczej zaletą.  Trochę niedostępne. Modne nie we wszystkich kręgach. I ciągle jeszcze trochę jakby na przełomie epok.
W tym roku wiedziałem, że ten Rzeźnik musi być mój. Znalazłem świetnego partnera – Łukasza. Zaplanowałem pół roku treningu. Profilaktycznie odwiedziłem Ortoreh, żeby sprawdzili mi podwozie. Pozostał tylko jeden problem. Zdążyć się zapisać.
W zasadzie niedziela 12 stycznia dzieliła się na czas „przed zapisami” i „po zapisach”. Odliczałem minuty do 15:00 – wtedy ruszała internetowa rejestracja. Byłem skoncentrowany, zdesperowany, pewny swego i zabezpieczony. Z drugiej strony łącza siedziała B., miała wszystkie niezbędne dane i próbowała. Komuś z nas się musiało udać. Za pięć trzecia serwery padły. Zaczęła się wielka loteria. Ctrl+F5. Za którymś razem formularz się pojawił. Wypełniam. Klikam dalej i dupa. Serwer padł. Robota od początku. Klik, klik, klik… Znów się pojawia formularz zapisu. Wypełniam, teraz idzie już szybciej. Serwer znowu pada. Jeszcze raz. Minuty pędzą jak szalone, a ja jestem skoncentrowany jak Kubica na wirażu. No dobra, nie zawsze jest to dobra metafora. Więc tak jak Kubica w najlepszych wyścigach. Odśwież. Wypełnij. Odśwież. Wypełnij. Odśwież… Jest! 15:10 widzę, że system nadał nam jakiś numer. Listy zgłoszonych oczywiście nie można wczytać. Masakra na serwerach wciąż trwa. Ale ja jestem. Wybuch radości. Natychmiastowa płatność. Nikt mi tego nie zabierze! PrintScreen! I wybuch radości po drugiej stronie łączy. Jest 15:12 i system zapisów informuje o wyczerpaniu się limitu miejsc… 400 miejsc na NAJTRUDNIEJSZY JEDNOETAPOWY BIEG W POLSCE rozeszło się w 12 minut. Będą jeszcze weryfikacje, ale na kilkadziesiąt miejsc czeka jeszcze ponad 300 par. Ja już myślą jestem w Komańczy.
To będzie mój rok! To będzie rok dobrego biegania. To będzie rok, w którym znowu będę realizował moje marzenia… Wreszcie! Biegu Rzeźnika, czekałem na Ciebie 6 lat. Widzimy się – 20 czerwca o świcie!

PS.

Jeśli ktoś z Was chciałby wspomóc projekt naszego startu w XI Biegu Rzeźnika zajrzyjcie proszę do oferty sponsorskiej. Z góry dziękujemy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz