Kiedy miałem 12 lat przez jeden sezon trenowałem siatkówkę.
Dziś – patrząc na mój nikczemny wzrost trudno w to uwierzyć, ale wtedy przewaga
rówieśników nie była jeszcze tak widoczna. Pamiętam jak weszliśmy do trochę
ciemnej sali gimnastycznej, onieśmielali nas starsi, pięknie przyjmujący i
wystawiający chłopcy. Trener wziął nas na bok i spytał: „Wiecie czym się gra w
siatkówkę?” „Rękami!” odkrzyknęliśmy radośnie. Wiadomo – nie ma to jak błysnąć
na pierwszym treningu. „Gówno prawda! W siatkówkę gra najpierw głowa. Potem
nogi. A ręce dopiero na końcu odbijają tę piłkę”. Nie pamiętam niczego innego
co powiedział przez ten rok. Ale tamte zdania dla mnie to były niczym koan w buddyzmie
Zen. Doznałem wtedy sportowego oświecenia.
Potem dyscypliny się zmieniały. Piłka nożna, szachy, tenis
stołowy, biegi długodystansowe, triathlon… Ale zawsze głowa jest w nich najważniejsza.
Dzięki nastawieniu, ambicji, pewności jestem w stanie wycisnąć z siebie swoje
maksimum. Dojść do swojej granicy. Wykorzystać optymalnie to co udało mi się
wypracować w treningu. Nie pobiję rekordu świata. Chyba, że mój organizm jest
wytrenowany do tego poziomu. To jeśli chodzi o motywację startową. Ale przebiec
taki maraton to fraszka. Znacznie trudniej się do niego dobrze przygotować i
utrzymać motywację przez te kilka miesięcy ciężkiej orki.
Korzystam z wiedzy zdobytej podczas studiów na wydziale
psychologii, a przede wszystkim z doświadczeń prawie 20 lat pracy z ludźmi w doradztwie
i szkoleniach. Okazało się, że dwa światy – pracy i biegania mają bardzo wiele
wspólnego. Najpierw głowa. Widziałem na przykład dziesiątki jeśli nie setki handlowców,
którzy pod koniec każdego miesiąca „spinali poślady” żeby wyrobić plan. Byli niczym
sprinterzy, którzy zaciągają dług tlenowy. Z tym, że mieli przebiec maraton. Każdy
kto kiedykolwiek zaczął maraton za szybko (pozdrawiam :) ) wie doskonale jak to
się kończy. Po roku, dwóch dawało o sobie znać wypalenie zawodowe – w kieracie
ciągłego napięcia handlowcy nie mieli czasu na regenerację. Ich motywacja była
na ciągłym rollercoasterze. Wielkie spięcie pod koniec miesiąca, często
nadmierne rozprężenie po pierwszym. Nazywam to Motywacją Sprintera.
Żeby przygotować się do maratonu potrzebna jest Motywacja
Długodystansowa. Codzienne, wystarczająco wysoka, ale też nie za mocna. Taka,
która pozwala funkcjonować, stawia nam wyzwania dostosowane do naszego
aktualnego poziomu. Za słabe – rozleniwiają, za mocne – frustrują. Dokładnie
tak samo jak w pracy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz