środa, 8 stycznia 2014

Głowa

Kiedy miałem 12 lat przez jeden sezon trenowałem siatkówkę. Dziś – patrząc na mój nikczemny wzrost trudno w to uwierzyć, ale wtedy przewaga rówieśników nie była jeszcze tak widoczna. Pamiętam jak weszliśmy do trochę ciemnej sali gimnastycznej, onieśmielali nas starsi, pięknie przyjmujący i wystawiający chłopcy. Trener wziął nas na bok i spytał: „Wiecie czym się gra w siatkówkę?” „Rękami!” odkrzyknęliśmy radośnie. Wiadomo – nie ma to jak błysnąć na pierwszym treningu. „Gówno prawda! W siatkówkę gra najpierw głowa. Potem nogi. A ręce dopiero na końcu odbijają tę piłkę”. Nie pamiętam niczego innego co powiedział przez ten rok. Ale tamte zdania dla mnie to były niczym koan w buddyzmie Zen. Doznałem wtedy sportowego oświecenia.
Potem dyscypliny się zmieniały. Piłka nożna, szachy, tenis stołowy, biegi długodystansowe, triathlon… Ale zawsze głowa jest w nich najważniejsza. Dzięki nastawieniu, ambicji, pewności jestem w stanie wycisnąć z siebie swoje maksimum. Dojść do swojej granicy. Wykorzystać optymalnie to co udało mi się wypracować w treningu. Nie pobiję rekordu świata. Chyba, że mój organizm jest wytrenowany do tego poziomu. To jeśli chodzi o motywację startową. Ale przebiec taki maraton to fraszka. Znacznie trudniej się do niego dobrze przygotować i utrzymać motywację przez te kilka miesięcy ciężkiej orki.
Korzystam z wiedzy zdobytej podczas studiów na wydziale psychologii, a przede wszystkim z doświadczeń prawie 20 lat pracy z ludźmi w doradztwie i szkoleniach. Okazało się, że dwa światy – pracy i biegania mają bardzo wiele wspólnego. Najpierw głowa. Widziałem na przykład dziesiątki jeśli nie setki handlowców, którzy pod koniec każdego miesiąca „spinali poślady” żeby wyrobić plan. Byli niczym sprinterzy, którzy zaciągają dług tlenowy. Z tym, że mieli przebiec maraton. Każdy kto kiedykolwiek zaczął maraton za szybko (pozdrawiam :) ) wie doskonale jak to się kończy. Po roku, dwóch dawało o sobie znać wypalenie zawodowe – w kieracie ciągłego napięcia handlowcy nie mieli czasu na regenerację. Ich motywacja była na ciągłym rollercoasterze. Wielkie spięcie pod koniec miesiąca, często nadmierne rozprężenie po pierwszym. Nazywam to Motywacją Sprintera.

Żeby przygotować się do maratonu potrzebna jest Motywacja Długodystansowa. Codzienne, wystarczająco wysoka, ale też nie za mocna. Taka, która pozwala funkcjonować, stawia nam wyzwania dostosowane do naszego aktualnego poziomu. Za słabe – rozleniwiają, za mocne – frustrują. Dokładnie tak samo jak w pracy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz